Urodzony przed prawie 40 laty w Ciechanowie realizator dźwięku, absolwent II LO im. Adama Mickiewicza w tym mieście i realizacji dźwięku w Wielkopolskiej Szkole Radia, Telewizji i Filmu w Poznaniu. Radosław Ochnio jest autorem oprawy muzycznej i dźwiękowej do wielu spektakli teatralnych oraz twórcą dźwięku w kilkudziesięciu filmach dokumentalnych i fabularnych.
W tym roku otrzymał nagrodę za najlepszy dźwięk w filmie „Miejsce” Julii Popławskiej na Kendal Mountain Festival w Wielkiej Brytanii, a kilka dni temu, 10 grudnia 2016 r. Europejską Nagrodę Filmową (europejski odpowiednik Oscara) dla najlepszego europejskiego realizatora dźwięku za „11 minut” Jerzego Skolimowskiego.
* Jak zareagowali na twoją nagrodę inni twórcy filmu „11 minut”, choćby reżyser Jerzy Skolimowski?
- Film otrzymał wcześniej wiele nagród, m.in. w Gdyni, Wenecji czy Lizbonie w 2015 r. Jednak ja tam nagrody nie dostałem. A w tym roku powiadomiono mnie, że Europejska Akademia Filmowa właśnie mnie wyróżniła za dźwięk do „11 minut”. Byłem bardzo zaskoczony, bo sądziłem, że ten film przeszedł już wszystkie festiwale i czas nagród ma za sobą. Myślę, że wszyscy się z tego ucieszyli, bardzo mi kibicowali, podobało im się, to co zrobiłem w tym filmie i byli zawiedzeni, że na festiwalu w Gdyni nie dostrzeżono dźwięku.
* To na czym polega udźwiękawianie filmu?
- Osoba zajmująca się postprodukcją dźwięku w filmie odpowiada za to, co widz finalnie usłyszy w kinie lub w telewizji, za wszystkie efekty dźwiękowe: szum miasta, odgłosy przejeżdżającego samochodu, wiatru, deszczu ale także za wszystkie drobne elementy jak szelest ubrań bohaterów, odgłosy wydawane przez ich buty. Ogólnie za atmosferę dźwiękową filmu. Także ogólny kształt tego jak jest przygotowywana i prezentowana muzyka. Nie na samą kompozycję, ale na to kiedy i w jaki sposób ona się pojawia czasami też mam wpływ. Może też, jak było w przypadku „11 minut”, dołożyć od siebie warstwę, która buduje dodatkowe emocje, wszelkiego rodzaju elementy dźwiękowe, które niekoniecznie należą do świata rzeczywistego, ale mają wywoływać u widzów określone odczucia: straszyć, niepokoić, zaciekawić. W filmie Jerzego Skolimowskiego jedną z istotnych funkcji jaką miało spełniać udźwiękowienie jest pewna gramatyka tego opowiadania ponieważ film jest dosyć zagmatwany czasowo, wiele razy powtarzany jest ten sam moment z perspektywy wielu osób. Więc pewne elementy dźwiękowe pomagają widzowi zorientować się w tej przestrzeni, np. że nagle cofamy się w czasie, odtwarzamy tę sama godzinę 17.00 w Warszawie w mniej więcej tym samym miejscu.
* Czyli z jednej strony tworzysz klimat filmu, ale jednocześnie twój dźwięk niesie ze sobą informację. Kamera pokazuje wycinek rzeczywistości, istotny dla opowiadania, ale ważne są też reakcje bohaterów na to, czego na ekranie nie widzimy.
- To prawda. Dźwięk w filmie spełnia trzy funkcje. Przy pomocy dialogów możemy przekazać widzowi treść: kto jest kim, jaki jest, czym się zajmuje albo interesuje, o co w filmie chodzi. Mamy też warstwę emocjonalną, którą niesie muzyka ale także aranżacje dźwiękowe oraz różnego rodzaju atmosfery. To jest budowanie emocji. Na przykład dwóch bohaterów siedzi w drewnianym domu gdzieś w środku lasu a my jesteśmy z kamerą tylko w tym domu i widzimy to co się dzieje wewnątrz. Natomiast dźwiękiem możemy zbudować całe otoczenie dookoła: może być wichura lub ulewa, śnieżyca, wilki albo głucha cisza. To jakich środków użyjemy wpłynie na to jakich emocji będzie doznawał widz. Trzecią funkcją jest rzeczywistość filmu, w której się znajdujemy. My, realizatorzy dźwięku, urzeczywistniamy to co się wydarza na planie i co jest nieprawdziwe, bo niektóre rekwizyty nie brzmią tak jak powinny brzmieć. Chociażby filmy fantastyczne czy science fiction, które jak wiadomo dzieją się albo w przestrzeniach wykreowanych przez komputer, albo w scenografiach, które oczywiście nie są zbudowane z materiałów z jakich byśmy chcieli, bo nie istnieją jeżeli np. akcja filmu rozgrywa się na innej planecie. Wtedy zadaniem realizatora dźwięku jest stworzenie takiej rzeczywistości dźwiękowej, w którą widz uwierzy i będzie przekonany, że wszystko co widzi jest prawdziwe.

* Ale sama istota kina polega na umowie z widzem: my opowiemy ci historię, która jest wymyślona, a ty będziesz wierzył, że to prawda. I tu pojawia się problem, bo na wiele dźwięków w naszym realnym świecie nie zwracamy uwagi, nie słyszymy ich. A w filmie muszą one być „prawdziwe”, muszą opowiadać, komentować wydarzenia nawet poza dialogami. Często są ważniejsze niż dialogi. Muszą więc być doskonale słyszalne i nieść ze sobą konkretną informację, albo - jak wspomniałeś - emocje.
- Oczywiście. Widzowie nieświadomi samego procesu twórczego są przekonani, że to co słyszą w kinie powstało podczas filmowania. To jest nieprawda, bo we współczesnych filmach fabularnych, a dzisiaj nawet dokumentalnych, 90 proc. wszystkich dźwięków, poza dialogami, jest spreparowana później w studiu. Pozostają nam z planu jedynie dialogi, bo podczas zdjęć ten wyraz artystyczny jest najciekawszy, aktorzy są w prawdziwych emocjach, są bardziej wiarygodni. Pozostają więc dialogi a całą resztę budujemy od nowa. Z jednej strony rzeczywiste dźwięki są często niesłyszalne bądź w ogóle nie istnieją, a z drugiej są nieinteresujące. Strzały z pistoletu na pewno nie będą interesujące, gdyż zazwyczaj nie są to prawdziwe kule, poza tym to dźwięk krótki, płaski, brzmi jak kapiszon. A w filmie wszystko musi być większe, ciekawsze, bardziej emocjonujące. Jak mówią amerykanie dźwięk w filmie to powinno być coś więcej niż to co słyszymy w rzeczywistości. Wszystko więc co słyszymy w filmie jest kreacją: od efektów tła jak atmosfera, ptaki, wiatr po tak subtelne rzeczy jak kroki bohaterów. W „11 minutach” jest postać kuriera, bardzo skomplikowana emocjonalnie i dosyć dziwna. Poprosiłem studio robiące mi efekty synchroniczne o kilka wersji kroków tej postaci i wybierałem najwłaściwsze. Chciałem, żeby to były ciężkie buty, dźwięczące sprzączkami... W ten sposób budowany był charakter postaci.
* Wspomniałeś o filmie dokumentalnym. W tym roku dostałeś również nagrodę za dźwięk na Festiwalu Filmów Górskich w Kendal. Czym się różni udźwiękawianie filmu fabularnego od dokumentalnego?
- Wszystko zależy od tego jaki to jest film dokumentalny. Rozpiętość form filmów dokumentalnych jest ogromna. W dokumencie opierającym się na wywiadach, rozmowach i tzw. „gadających głowach” kreacji dźwięku zbyt wiele nie będzie. Najważniejsze jest, żeby to było przejrzyste dialogowo, żeby się dobrze miksowało z muzyką itd. Natomiast jeżeli chodzi o filmy, które z założenia są dokumentami kreacyjnymi jak choćby wspomniane przez ciebie „Miejsce” Julii Popławskiej to już możemy sobie pozwolić na taką samą kreację jak w filmie fabularnym. Z planu pozostało nam tylko kilka dialogów, a całą resztę budowaliśmy z później dogrywanych dźwięków. W „Miejscu” akcja dzieje się w obserwatorium meteorologicznym podczas śnieżnych zamieci i tak naprawdę dźwięk nagrany realistycznie podczas kręcenia tych scen był bardzo nudny: jednostajny szum wiatru i nic więcej. A my nie możemy zostawić widza tylko z obrazem i jednym monotonnym elementem dźwiękowym. Podczas wielu rozmów z reżyserką w trakcie prac nad tym filmem doszliśmy do wniosku, że tę odizolowana przez śnieżycę stację meteorologiczną można potraktować jak stację kosmiczną zawieszoną w jakiejś odległej przestrzeni. Odosobniona i zbudowana w warstwie obrazowej z powolnych, obracających się ujęć przypominała „2001. Odyseję kosmiczną” Kubricka. I to był punkt wyjścia do całej aranżacji dźwiękowej, którą zaproponowałem. Bo skoro to jest stacja kosmiczna to tak trzeba film udźwiękowić. Nawet  część tekstów typowo meteorologicznych, które tam padały, a dotyczyły wilgotności powietrza, poziomu opadów itp. zmieniłem zupełnie. Wycięliśmy wszystko co się wiązało z meteorologią a zostawiliśmy same cyfry, jakieś dziwne wartości. Chodziło o całkowite odcięcie tej stacji od konkretnego miejsca i czasu. I to się udało.
* Kiedy tworzysz w swojej głowie obraz dźwiękowy filmu?
- Już na etapie scenariusza. Wtedy możemy z reżyserem rozmawiać o moich pomysłach jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć. Ale z reguły scenariusz jest jakby jednym filmem, zdjęcia drugim, a montaż kolejnym filmem. Na każdym z tych etapów wszystko może się zmienić dosyć mocno i dramatycznie, każdy może dołożyć swoją cegiełkę. Ja na każdym z tych etapów słyszę w swoje głowie różne dźwięki, później zostaje problem z przełożeniem tego na dźwięki rzeczywiste. To że słyszę je w głowie jeszcze nie wystarczy. Muszą się one rzeczywiście pojawić w filmie. I to jest najtrudniejsze.
* Pamiętam czasy, kiedy na planie filmowym nagrywano tylko robocze dialogi, a to, co widzowie później słyszeli w kinie aktorzy nagrywali w studiu. Później dialogi nagrywano bezpośrednio na planie, bo było w nich więcej prawdy i naturalności, ale analogowe kina nie zawsze mogły sobie z nimi poradzić. Widzowie nie rozumieli całych fragmentów wypowiedzi aktorów. Teraz są kina cyfrowe i wszystko jest realne. Jak będzie wyglądał dźwięk w filmie za kilka lat?
- Niedawno skończyliśmy z Jackiem Bławutem „How to Destroy Time Machines”, dokument poświęcony niezwykłemu muzykowi mieszkającemu w Arizonie. Nazywa się Jeph Jerman i tworzy muzykę za pomocą różnych przedmiotów znalezionych na pustyni w okolicach małego miasteczka, w którym mieszka. Są to kamyki, patyki, muszelki i inne suche przedmioty którymi Jeph w najprzeróżniejszy sposób manipuluje i słucha powstających przy tym dźwięków. Tworzy w ten sposób całe symfonie. Do tego ma bardzo interesujące przemyślenia i filozofię, skupiony jest na medytacji i oderwaniu od otaczającego świata. Jest to bardzo ciekawe i mocno dźwiękowe. Cały nasz pomysł polegał na tym, żeby nagrać ten film w technice binauralnej, czyli jakby sztucznej głowy. Dźwięk odtwarzany w słuchawkach daje pełne wrażenie słuchowe jak ludzka głowa: z boków z tyłu, z przodu z dołu, góry. I my tej sztucznej głowy używaliśmy na planie, chodziłem po pustyni z głową, bo ten mikrofon wygląda jak głowa manekina, i nagrywaliśmy wszystko. Później ta koncepcja musiała się zmienić, ponieważ film musiałby być słuchany w słuchawkach, a to utrudnia jakąkolwiek szerszą dystrybucję kinową czy telewizyjną. Zrobiliśmy to więc inaczej. Wykorzystaliśmy najnowszą technologię dźwięku kinowego jaka się pojawiła w niektórych kinach na świecie, mianowicie Dolby Atmos. Polega ona na rozmieszczeniu w całej sali kinowej wielu głośników: w ścianach, w suficie, w podłodze, które tworzą coś w rodzaju dźwiękowej sfery dookoła widza. Każdemu z tych głośników można przekazywać osobny dźwięk. Możemy w postprodukcji dowolnie te dźwięki umieszczać w całej sferze. Pierwszy pokaz „How to Destroy the Time Machines” odbył się 17 listopada tego roku na Camerimage. Pewnie takie będą kina w większości za kilka lat.

* Skąd wzięło się u ciebie zainteresowanie malowaniem dźwiękiem, tworzeniem za ich pomocą emocji?
- Wszystko zaczęło się od Ciechanowa i Janusza Gawrysiaka, który na początku lat 90. założył w Wojewódzkim Domu Kultury teatr eksperymentalny. Od początku współpracowaliśmy. Dowiedziałem się wtedy o Teatrze Laboratorium i Jerzym Grotowskim, o Kantorze, o poszukiwaniu, o tym, że zawsze trzeba wszystko robić trochę inaczej niż dotychczas robili to inni. Myślę, że te lata współpracy z Januszem najpierw w Ciechanowie, później w Gdańsku spowodowały, że zapragnąłem ciągle szukać. W teatrze robiłem muzykę opartą o różne dźwięki, tła, atmosfery i to mi zostało. Później doszedłem do wniosku, że kino to dla mnie naturalna droga rozwoju skoro okazało się, że teatr już przestał mi wystarczać. I przeniosłem się do Warszawy.
* Dorobek masz dzisiaj ogromny.
- Jakoś tak się wszystko szybko działo, że przez te 8 lat w Warszawie filmów już trochę mam...
* Wspominasz Ciechanów?
- Wiesz… rzadko. Jestem bardzo zapracowany, pracuję przy wielu filmach i często jestem poza domem. Ale odwiedzam rodzinę w Ciechanowie, wspominam swoje miasto w różnych wywiadach, bo przecież się go nie wstydzę. Mówię o swoich początkach i o teatrze w Ciechanowie, bo to było dla mnie bardzo ważne. Ale dawni moi koledzy poszli swoja drogą, każdy z nich coś robi gdzieś w Polsce, z większością bardzo rzadko się widujemy. Zwykle od poniedziałku do piątku jestem na planie filmowym a jak mam wolny weekend to spędzam go w domu z rodziną, która też narzeka, że ciągle mnie nie ma.
* Rodzinę też wciągnąłeś do filmu…?
- Masz na myśli „Plac zabaw”? Tak. Wykorzystałem w nim płacz mojego synka. Przyniosłem kiedyś ze studia do domu recorder, chciałem ponagrywać jak mówi różne słowa. W tym urządzeniu jest mnóstwo migających światełek i Staś koniecznie chciał się nim bawić. Nie dałem mu, więc się rozryczał. A ja go przy okazji nagrałem. W finałowej scenie filmu głos dziecka składa się z głosów wielu dzieci. Słów, okrzyków i między innymi płaczu Stasia.
* Wszystko może ci służyć jako materiał do realizacji filmowych...
- To prawda. I jest to fajna sprawa, bo jak wcześniej mówiłem najpierw słyszę film w głowie, ale później muszę go stworzyć. Jak? Trzeba zebrać różne elementy, później je mieszać, łączyć, przetwarzać, przepoczwarzać aż w końcu z tego wszystkiego wyjdzie ten dźwięk, który chcesz usłyszeć w filmie. 
* Która z twoich prac jest dla ciebie, z perspektywy lat i wielu stworzonych przez ciebie projektów najważniejsza? 
- Najważniejsza będzie ta którą będę robił (śmiech). Każde spotkanie, każdy film, który zrobiłem to kolejna cegiełka do nauki, do doświadczenia. Za każdym razem coś z tego wynoszę i to pozwala mi szukać dalej i budować swój wewnętrzny świat emocji, które potem przekładam na film. Na pewno istotne są odważne decyzje jakie się podejmuje - ja podjąłem ich w życiu kilka, za każdym razem ryzykując. Ale jak się w końcu okazuje – zyski są większe niż straty.
* Co będziesz robił w najbliższym czasie?
- W najbliższych planach mam udźwiękowienie filmu Joanny Kos-Krauze pt "Ptaki śpiewają w Kigali", prace zaczynamy właściwie już. Potem będzie pełnometrażowy debiut Jacka Piotra Bławuta "Dzień czekolady" czyli kino familijne. W międzyczasie zapowiada się tez kilka dokumentów, animacji, drobnych form. Jest co robić w studiu. A w bardziej odległej przyszłości czekam i liczę na kolejne filmy Kuby Czekaja i Bartosza M. Kowalskiego. Umawiamy się, ze będziemy pracować razem i mam nadzieje, ze tak będzie.
* Czego byś sobie życzył w nowym roku
Zbudować i utrzymać dobra formę fizyczna, czyli przestać objadać się słodyczami (śmiech). A poważnie - dalszych możliwości rozwoju na polu zawodowym i prywatnym. Może kolejnego dalekiego wyjazdu, dobrych kontraktów za granicą... Wszystko jest osiągalne, wiec poczekam i zobaczę co przyniesie nowy rok.
Rozmowa przeprowadzona w połowie grudnia 2016 r. kilka dni po wręczeniu ENF.
                                        
                                        
					





Komentarze obsługiwane przez CComment