ul. ks. Ściegiennego 2, 06-400 Ciechanów 23 672 34 02 sekretariat@ciechpress.pl Pon.-Pt.: 8.00 - 16.00

Rita Tarczyńska, szefowa LZA „Ciechanów”: Każdy ma tu swoje miejsce

Rita Tarczyńska, od 40 lat związaną z Ludowym Zespołem Artystycznym „Ciechanów”, od 25 lat jego szefowa (fragmenty wywiadu)

* 25 lat temu objęła pani kierownictwo LZA Ciechanów, po 15 latach istnienia zespołu. Miała pani już wtedy spore doświadczenie – od początku była pani jego tancerką i instruktorką. Znała więc go pani „od środka”, wiedziała, jakie ma możliwości. Czy miała pani wtedy plan, jak zespół będzie wyglądał pod pani kierownictwem?
– To było dla mnie ogromne wyzwanie. Przede wszystkim dlatego, że wiązało się z wielkim zaufaniem, jakim obdarzył mnie Leonard Sobieraj – założyciel zespołu – powierzając mi jego prowadzenie. To był bardzo trudny moment. Zastanawiałam się, czy podołam i co będzie dalej.

* I co było dalej?
– Wszystko się zmieniło. Kiedy powstawał zespół, jego trzon stanowili studenci choreografii ze studium kulturalno-oświatowego. Byli to ludzie uzdolnieni tanecznie, często mający już doświadczenie w zespołach ludowych, tanecznych, a nawet tańcu towarzyskim. Praca z nimi była łatwiejsza, a korzyści – obopólne. Wadą tego modelu było jednak to, że studium trwało tylko dwa lata, więc po jego ukończeniu członkowie odchodzili.
Wkrótce po tym, jak objęłam kierownictwo, studium zostało zlikwidowane. Trzeba więc było zastanowić się, co dalej – skąd brać nowych tancerzy i czy w ogóle będą chętni do tańca ludowego. Zaczęliśmy szukać wśród uczniów ostatnich klas szkół podstawowych i pierwszych klas szkół średnich.

* Wtedy dopiero pojawiły się prawdziwe wyzwania…
– To był dla mnie naprawdę trudny czas. Musieliśmy pracować z młodzieżą, która wcześniej nie miała żadnego kontaktu z tańcem. Zaczynaliśmy od podstaw – od rytmiki, przez naukę słuchania muzyki, aż po świadome łączenie ruchu z dźwiękiem. Nie byłoby to możliwe bez ścisłej współpracy z kierownikami muzycznymi Jerzym Szpojankowskim i obecnym, Janem Nowotką. Bardzo pomogło mi moje wieloletnie doświadczenie nauczyciela i pedagoga szkolnego.
Musieliśmy też spojrzeć na wszystko w kontekście tego, jak bardzo zmieniła się rzeczywistość przez te 25 lat. Kiedy sama tańczyłam, zespół był ogromnym wyróżnieniem, jedyną szansą na wyjazd zagraniczny, na scenę, na poznawanie świata. Dziś młodzież ma zupełnie inne możliwości – bogatą ofertę zajęć dodatkowych, wycieczki zagraniczne, wymiany uczniowskie, egzotyczne wakacje z rodzicami, no i ten cały cyfrowy świat – komputery, smartfony, media społecznościowe.
Oderwać dzieci i młodzież od tego wszystkiego i pokazać im, że można spędzać czas inaczej – to naprawdę niełatwe zadanie. Ogromną rolę odgrywają tu rodzice. To oni decydują, czy dziecko będzie uczestniczyć w zajęciach, oni je przywożą, odbierają i poświęcają nam swój czas. Bez nich nie dalibyśmy rady.

* I pomyśleliście o pracy z dziećmi?
– Tak. Około 20 lat temu pojawił się pomysł, by przy Szkole Podstawowej nr 5 im. Władysława Broniewskiego utworzyć zespół „Mały Ciechanów” i już u najmłodszych zaszczepiać miłość do folkloru. Nie był to jednak pomysł zupełnie nowy – wcześniej przy klubie Spółdzielni Mieszkaniowej „Zamek” działał zespół o tej samej nazwie, ale wraz z likwidacją klubu przestał istnieć. Postanowiliśmy go reaktywować.
Inicjatywa wyszła od dyrektora „piątki”, pana Wiesława Burby, we współpracy z nieżyjącym już Stanisławem Kęsikiem – ówczesnym dyrektorem Powiatowego Centrum Kultury i Sztuki – oraz prezesem Spółdzielni „Zamek”, panem Januszem Czaplickim. Stroje po tamtym zespole zostały przekazane nowej grupie – to były nasze pierwsze kostiumy: łowickie i krakowskie.
Potem zaczęliśmy się rozwijać – zdobywać środki, kupować kolejne stroje, przygotowywać nowe układy. I tak mamy dziś dwie grupy.

* Co daje pani największą satysfakcję?
– Największą radość daje mi to, że przez 25 lat udało się utrzymać zespół. To zasługa bardzo wielu osób, nie tylko moja. Bywały lepsze i trudniejsze lata. Dziś najważniejsze jest dla mnie to, że ludzie – bez wykształcenia tanecznego, z różnych środowisk i zawodów – chcą być z nami. Poświęcają swój czas, czerpią z tego radość i satysfakcję.
Dzieci i młodzież, które często zmagają się z różnymi problemami, przychodzą na próby i mówią, że dobrze się tu czują. Są akceptowani, szczęśliwi, nikt ich nie ocenia. A to nie jest takie oczywiste w ich codziennym życiu. W zespole mają grupę rówieśniczą, trochę starszych kolegów i koleżanek, życzliwych dorosłych – i młodsze dzieci za sobą. Łączy ich jedno: wzajemna sympatia. Nie ma tu rywalizacji.
Oczywiście mam swoje ambicje i oczekiwania, ale gdybym na próbach tylko pilnowała techniki, krzyczała: „źle!”, „równiej!”, „z tej nogi!” – to tego zespołu już by nie było. Oczywiście, to się zdarza, ale nie jest najważniejsze. Oni chcą być dobrzy i wiedzą, że ja to doceniam. Wszyscy mają równe szanse. Nie mogę nikomu powiedzieć: „dzisiaj nie tańczysz, bo jesteś za słaby”. Staram się być sprawiedliwa i sprawiać, żeby każdy miał poczucie sukcesu – na miarę swoich możliwości.

* No dobrze… czterdzieści lat minęło. I co dalej?
– Nie jestem z tych, którzy myślą: „po mnie już nic”. Byłoby mi bardzo smutno, gdybym odeszła, a zespół przestał istnieć. Nie wyobrażam sobie tego. Marzę o tym, żeby trwał i trwał... Każdy z nas ma swój czas w tym zespole. Nic nie jest na zawsze. Teraz jestem ja. Przyjdzie moment, gdy trzeba będzie się pożegnać i odejść z zespołu, ale on musi dalej istnieć. Wierzę, że spośród tych młodych ludzi, którzy dziś są w LZA, wyłoni się ktoś, kto mnie zastąpi. Naprawdę wierzę, że tak będzie.

Cały  wywiad w numerze 18 TC  z 2025 r.

Komentarze obsługiwane przez CComment