ul. ks. Ściegiennego 2, 06-400 Ciechanów 23 672 34 02 sekretariat@tygodnikciechanowski.pl Pon.-Pt.: 8.00 - 16.00

Panie od „podnoszenia oczek”

Punkt repasacji pończoch (1970)

Jedna z dziennikarek napisała niedawno, że „nie lubi pudrowania PRL-u”. Jest w tym zapewne jakiś sens, bo okres ten nie u wszystkich budzi pozytywne reakcje i wielu kojarzy się przede wszystkim z wszechobecnym komunizmem (pod różnymi nazwami „chrzczonym”), na straży którego stał aparat represji. Ale przecież dla wielu z nas, tych urodzonych i wychowanych w PRL-u, to okres, kiedy przeżywaliśmy najpiękniejsze chwile swego życia związane z młodością.

Kiedy w sklepach brakowało niemal wszystkiego, a większość dzisiejszych dóbr codziennego użytku uchodziła wówczas za towar deficytowy, po który stało się w długich kolejkach, wokół nas kwitło życie kulturalne (mimo cenzury i represji), rodzinne i towarzyskie, i to takie w realu, a nie tylko w rzeczywistości wirtualnej. Może dlatego właśnie, kiedy przywołuję w swoim kąciku obrazy z życia codziennego tamtego okresu, niemal od razu spotykam się z bardzo pozytywnymi reakcjami ze strony Czytelników. Czyżby czegoś nam dzisiaj brakowało?

A może po prostu trochę się postarzeliśmy? Niech każdy sam rozsądzi, ale po niedawno opublikowanym felietonie „W kolejce po rajstopy” aż dwie koleżanki wyznały mi, że ich mamy były w dobie PRL-u wziętymi repasaczkami, czyli paniami od „podnoszenia oczek”. A że mało kto już dziś pamięta, kim były repasaczki, więc nie dla pudru, ani nie dla lukru, lecz z potrzeby pisania o rzeczywistości, która dla młodego pokolenia może wydawać się jakby z kosmosu, zabieram wszystkich na kolejną nostalgiczną podróż w przeszłość, i znowu z Peerelem i rajstopami w roli głównej. 

Zacznę jednak rewolucyjnie, bo z pończochami i rajstopami wiążą się aż dwie rewolucje obyczajowo-kulturowe, nie mówiąc o wcześniej, kiedy rajstopy zdjęli z nóg panowie. Pierwsza z nich nastała w latach trzydziestych XX wieku, kiedy po raz pierwszy pojawiły się w Stanach Zjednoczonych nylonowe pończochy, z charakterystycznym szwem z tyłu, które bardzo szybko wyparły dawne jedwabie. A że była to jeszcze epoka, kiedy chodzenie kobiet w spodniach na co dzień było nie do pomyślenia, więc nylony szybko zrobiły piorunującą karierę. Nie tylko pasowały do noszonych wtedy spódnic, podkreślając kobiecy seksapil, ale były cienkie, idealnie dopasowywały się do kształtu nóg, a do tego miłe w dotyku, nie tylko dla pań oczywiście. Kiedy jednak Stany przystąpiły do wojny cały nylon poszedł na spadochrony, więc przez kilka kolejnych lat zdobycie pary pończoch graniczyło z cudem. Ale już w latach pięćdziesiątych, gdy wybuchła kolejna rewolucja obyczajowa związana między innymi z minispódniczkami i dalszym odsłonięciem kobiecych nóg, nylonowe rajstopy i pończochy podbiły serca kobiet na całym świecie, tym bardziej, że Allen Gant stworzył wtedy klasyczne rajstopy nylonowe bez szwów, które świetnie pasowały do miniówek. Od tej pory panie na co dzień zaczęły nosić rajstopy, a pończochy – wtedy jeszcze wpinane w pas damski lub podtrzymywane przez podwiązki – zarezerwowano na specjalne okazje, jako uzupełnienie eleganckich stylizacji, kuszących niejednego mężczyznę (do dziś podwiązki bywają nieodłącznym elementem studniówek i matur, choć dawniej nie aż tak eksponowanych). Ale zanim to wszystko trafiło na północne Mazowsze wiele wody musiało upłynąć w Narwi, Wkrze i Łydyni, a PRL ze swoją socrealistyczną rzeczywistością trzymał się mocno.

Co ciekawe w Polsce stylonowe rajstopy na dobre zagościły dopiero w latach sześćdziesiątych, lecz wykonywane zazwyczaj z elastycznej przędzy z włókien sztucznych nazywanej helanko, były bardzo słabej jakości i dość szybko puszczały w nich oczka. Krążyła nawet opinia, że po ich zakupieniu wychodziło się w nich do pracy czy szkoły, a wracało już bez – zamieniały się bowiem w jedno wielkie morze oczek, i to wcale bez pomocy kolegów. Mimo tych mankamentów były one aż do końca lat osiemdziesiątych towarem deficytowym i trudno dostępnym – chyba że ktoś kupował w Peweksie lub wyjeżdżał na Zachód – więc nieodzowne stały się panie repasaczki, które za pomocą specjalnych igieł zakończonych haczykiem i zapadką, przewlekały bardzo cienkie nici i dorabiały zniszczone części rajstop i pończoch. Również w niejednym podręcznym domowym zestawie krawieckim można było wtedy spotkać tzw. grzybka do cerowania skarpet, który świetnie nadawał się również do repasacji rajstop, czyli – jak to wtedy mówiono – ręcznego „podnoszenia oczek”. Tam gdzie mieszkało więcej ludzi taka praca repasaczki była bardzo pożądana i jeszcze do lat dziewięćdziesiątych osoby ją wykonujące miały wielu klientów. Dlatego w ciechanowskim spółdzielczym domu handlowym na Warszawskiej, w mławskim „handlowcu” czy przasnyskim „erdecie” można było spotkać codziennie panie pracujące przy repasacji. W Płocku było ich jeszcze więcej.

Miały swoje punkty w Domach Centrum i Modzie Polskiej na Tumskiej, ale też w „stodole” na Tysiąclecia oraz w innych miejscach. Zazwyczaj samie siedziały przy stoliku, a o ich usługach informował napis „Punt repasacji”, „Repasacja”, czy „Podnoszenie oczek” i często z tyłu umieszczona, ale dobrze widoczna, tabliczka z napisem „Pończochy przyjmujemy tylko uprane!”. Kiedy upadł PRL, a do produkcji rajstop w Polsce zaczęto stosować elastyczne włókno syntetyczne zwane lycrą, znane na Zachodzie już od lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, skończyła się epoka „peerelowskich rajstop”, a panie „od podnoszenia oczek” powoli traciły swoje miejsca pracy. Dziś rajstopy można kupić niemal w każdym większym sklepie, ale oczka nadal puszczają, stąd masowo wyrzuca się je jako śmieci. A czy ktoś pomyślał, że taka nadprodukcja rajstop szkodzi środowisku i być może panie repasaczki – nieodłączny element dawnego świata pracy doby PRL-u – doskonale odnalazłyby swoje miejsce również w ekologicznym świecie, i to bez żadnego pudru czy lukru. No i oczywiście – „pończochy tylko uprane!”.

Komentarze obsługiwane przez CComment