

Ci, którzy betonują swoje prywatne posesje czy place publiczne, szkodzą zarówno sobie, jak i swoim współmieszkańcom, nie mówiąc już o Matce – Ziemi. Przekonaliśmy się o tym, m.in. w Mławie, po niedawnych opadach deszczu, wcale nieobfitych.
Chodzi nie tylko miasta, ale i - o zgrozo! - wsie.
Jeśli się bliżej przyjrzymy osiedlom domów jednorodzinnych w Ciechanowie, Płońsku, Żurominie, a także w mniejszych miejscowościach, takich jak Sońsk czy Wieczfnia Kościelna, zauważymy na niejednej działce utwardzone nie tylko ścieżki czy wjazdy do garaży, ale i prawie całe podwórka. Jeszcze nie tak dawno temu zwłaszcza na wsi powszechne były przydomowe ogródki. Zniknęły, w ich miejscach pojawił się beton. Właściciele tych nieruchomości, zamiast delektować się warzywami i owocami z własnych upraw, kupują je w supermarketach. Produkty przeważnie nasączone chemikaliami.
Zastanawiam się, skąd się bierze ta betonowania? Prawdopodobnie nie tyle z troski o estetykę, ile ze zwyczajnego wygodnictwa. Po co kosić trawniki, systematycznie przycinać drzewa i krzewy, uprawiać truskawki, cebulę, sałatę buraki ćwikłowe, zioła… Ileż przy tym roboty! Prościej jest zabetonować działkę i kłopot z głowy.
A przyjrzyjmy się pryncypalnym placom w miastach. Historyczne rynki w Ciechanowie, Żurominie czy Szreńsku (dawnym miasteczku) zostały szczelnie pokryte warstwami twardych materiałów. No, pozostawiono tylko skrawki otwartego gruntu z zielenią, w charakterze, za przeproszeniem, przyzwoitek. Podczas tegorocznego upalnego lata, kiedy temperatura powietrza przekraczała trzydzieści stopni, te place przypominały patelnię. Beton parzy. Przebudowę rynków nazywano – o ironio losu! - rewitalizacją.
Cały artykuł w bieżącym papierowym wydaniu „TC”.
K.J
Komentarze obsługiwane przez CComment