Natknąłem się niedawno na Naczelnego, który mnie zapytał, czy coś nowego planuję podesłać. Odpowiedziałem, że tak, pracuję nad esejem o Prezydencie. Naczelny się skrzywił i podpowiedział, że na ten temat pisze każdy, więc może bym dał coś lokalnego?
I wtedy uświadomiłem sobie, że ja przecież cały jestem Lokalny! Lokalny może trochę z konieczności, bo jak się ostatnio przekonałem, w świat globalny wejść niekoniecznie jest łatwo. Na przykład, wysłałem jeden z poprzednich esejów opublikowanych w TC do naczelnego tygodnika „Przegląd”, z pytaniem o możliwość przedruku. Nie powiem, red. Domański, naczelny „Przeglądu”, odpowiedział i nawet pochwalił, ale zasłonił się nadmiarem materiałów. Może dlatego w ogóle odpowiedział, że – jak się okazało – znają się z naszym Naczelnym ze studiów.
Podobnie zachował się Adam Michnik, którego – na tegorocznej uroczystości wręczenia nagród literackich Nike, gdzie zaprosiła mnie pewna znajoma – zagadnąłem o możliwość publikacji w Gazecie Wyborczej artykułu o wynalazcy m.in. maszyn obliczeniowych, Chaimie Zeligu Słonimskim, a jak wiadomo, Michnik był sekretarzem wnuka Chaima, Antoniego Słonimskiego. Podszedł do tego poważnie i sam poprosił o nadesłanie tekstu. Czytał go, co prawda, trzy tygodnie, aż wreszcie odpowiedział, że zapoznał się z nim z zainteresowaniem, ale tekst nie daje się do opublikowania w dzienniku. Nie szkodzi, wyślę go do magazynu historycznego „Mówią Wieki”, gdzie wcześniej drukowano mi artykuły o historii techniki.
Nie ustając w próbach wyjścia z lokalności, napisałem recenzję świetnej książki Andrzeja Dragana o sztucznej inteligencji i wysłałem pewnej redaktorce do Polityki, z pytaniem o możliwość publikacji. Nawet mi nie odpowiedziała, jakby zapominając, że znamy się np. ze spotkania z nią w lipcu 2021 r. w Saloniku Elizy, w Muzeum Romantyzmu w Opinogórze. Nie szkodzi, wydrukuje go – chyba z większym pożytkiem – Domena, magazyn Polskiego Towarzystwa Informatycznego. Nawiasem mówiąc, warto ten magazyn poczytać dla samego siebie, żeby się dowiedzieć, czym naprawdę zajmują się informatycy: https://pti.org.pl/domena/ Pisujemy tu czasami na tematy profesjonalne z kolegą, Ciechanowianinem, prof. Pawłem Gburzyńskim – gorąco polecam lekturę.
Zresztą, profesjonalnie wyjść na rynek globalny – jeśli ma się odpowiednie kompetencje – jest znacznie łatwiej. W ub. miesiącu opublikowałem wraz ze współautorami z Wielkiej Brytanii i USA artykuł nt. sztucznej inteligencji w najważniejszym na świecie magazynie komputerowym IEEE Computer, ukazującym się od 1970 r. Choć zdaję sobie sprawę, że ani na prowincyi ani w metropolii psa z kulawą nogą to nie zainteresuje, ale warto się pochwalić. Artykuł dotyczy standardów na użycie znormalizowanych symboli w różnych rodzajach mediów (teksty, obrazy, filmy itp.) określających stopień udziału sztucznej inteligencji w wytworzeniu dzieła – coś takiego jak certyfikat zdrowej żywności, tyle że nie wydany przez urząd lecz dobrowolnie wprowadzony przez producenta lub autora. Gdyby taka zasada się przyjęła, to miałaby kolosalne znaczenie dla uzdrowienia klimatu wokół sztucznej inteligencji, bo przy pierwszym zetknięciu z produktem medialnym byłoby wiadomo, kto go wytworzył, czy sam człowiek, czy i jaki był udział sztucznej inteligencji.
W całym tym chaosie informacyjnym jest też kierunek odwrotny do powyższego, tzn. do prób wyjścia z prowincyi na rynek globalny. Chodzi o powrót do źródeł, a więc na prowincyję. Tak się złożyło, że ostatnio dostrzegłem dwa ważne wydarzenia ilustrujące ten – powiedziałbym – trend. Pierwsze, to wyświetlenie w kinie Łydynia filmu dokumentalnego Arkadiusza Gołębiewskiego, z 2014 roku, „Dzieci Kwatery Ł”, wstrząsającego obrazu ekshumacji ciał ofiar antykomunistycznej opozycji, zamordowanych w okresie powojennym w więzieniu na Rakowieckiej. Film przedstawił sam reżyser, urodzony w Ciechanowie i chętnie wracający w rodzinne strony. Zdradził nawet pomysł, aby premiera jego pierwszego filmu fabularnego pt. „Apolonia” – o traumatycznych przeżyciach trzech pokoleń kobiet skrywających niewyjaśnione historie rodzinne – będącego obecnie w fazie produkcji, odbyła się w Ciechanowie.
Z innym powrotem na prowincyję, choć tylko chwilowym, zetknąłem się w ub. miesiącu w Opinogórze na jubileuszowym Saloniku Elizy. Pośród osób obecnych na spotkaniu i „uwiecznionych” w albumie zawierającym gości Saloniku od momentu jego powstania, a więc na przestrzeni ostatniego dziesięciolecia, znalazł się Waldemar Wołk-Karaczewski, urodzony w Ciechanowie, słynny baletmistrz najznakomitszych teatrów baletowych na świecie, m.in. solista Baletu XX Wieku Maurice’a Béjarta. Chciało mu się przyjechać aż z Legnicy, aby odwiedzić rodzinne strony, o czym mówił z prawdziwym entuzjazmem i niekłamanym pietyzmem.
Te wizyty na prowincyi ze świata globalnego mają zresztą bardziej ogólny charakter. Otóż w wyniku typowo prowincyonalnego braku koordynacji ważnych wydarzeń kulturalnych, w tym samym czasie, co wspomniany Salonik Elizy w Opinogórze, w kinie Łydynia odbyło się arcyciekawe spotkanie z Janem Englertem, odtwórcą główniej roli w filmie „Skrzyżowanie”, połączone z projekcją filmu. Z powodu naturalnych ograniczeń fizycznych, nie mogłem się rozdwoić i być obecnym na spotkaniu, więc przytoczę tylko pewną anegdotę świadczącą o wyjątkowej osobowości p. Englerta. Kilka lat temu, przypadek sprawił, że na uroczystości w Teatrze Polskim, z okazji 55-lecia pracy twórczej Andrzeja Seweryna, siedziałem kilka miejsc od p. Englerta. Nie mogłem się powstrzymać i zagadnąłem go – trochę prowokacyjnie – jak bardzo mi się podobał w dawnym spektaklu w warszawskim Teatrze Współczesnym sprzed ponad 50 lat (1969 r.), w którym grał Murzyna, wysmarowany czymś na czarno. O dziwo, pamiętał tę rolę, chyba dlatego że dostał entuzjastyczne recenzje. Ale zwracało uwagę, że podczas tej krótkiej rozmowy wyglądał bardzo refleksyjnie, więc zapytałem go: „Dlaczego jest pan taki smutny?” Na co usłyszałem w odpowiedzi: „Wie pan, jak wszyscy w naszym zawodzie, jestem zapatrzony w siebie.” I oto kilka dni temu dowiedziałem się, że 1-go grudnia w warszawskim kinie Kultura odbyła się premiera filmu o biograficznego „Jan Englert. Spróbuję jeszcze raz pofrunąć” (reż. Maciej Dancewicz). Chyba nie muszę zachęcać do obejrzenia.






Komentarze obsługiwane przez CComment