"A gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady?" Dla wielu to tylko zabawne powiedzenie na ciężkie czasy, ale dla mnie i moich sióstr stało się to niemal mottem. Od kilku lat pielęgnujemy naszą małą tradycję zwaną „Siostry na szlaku”. Co nas tam ciągnie? Ta niesamowita przestrzeń, wolność i natura, która w Bieszczadach "smakuje" inaczej niż gdziekolwiek indziej.
W te góry rzadko jeżdżą ludzie przypadkowi. My też wiemy, po co tam wracamy. Choć nie ma tu przepaści i łańcuchów znanych z Tatr, bieszczadzkie podejścia i liczne schody potrafią dać w kość. Ale nagroda jest warta każdego wysiłku – moment, gdy wychodzi się z lasu na połoninę, a wiatr zaczyna hulać we włosach, jest nie do opisania.

Jesień nad dolinami – sucha trawa, pojedyncze drzewko i dalekie, zgaszone pasma gór tworzą spokojny, surowy pejzaż późnej pory roku
Bieszczady mają swoje "trzy królowe" stające w jednej linii. Lubimy myśleć, że te górskie królowe wdzięcznie przyjmują nas – trzy siostry. Każda wyprawa jest inna, staramy się nie powtarzać tras, a każda z tych trzech gór dała nam inne wspomnienia.
Połonina Wetlińska – przyjazna królowa z Chatką
Jest najniższa z całej trójki i najbardziej przystępna. To tu znajduje się słynna, niedawno odremontowana Chatka Puchatka. Choć najłatwiej (i najnudniej) wejść tu szutrową drogą z Przełęczy Wyżnej, my wybrałyśmy szlak z Brzegów Górnych. Był o wiele ciekawszy – trochę wspinania po korzeniach i skałkach to zawsze większa frajda na szlaku.
Połonina Caryńska – moja faworytka
Dla mnie osobiście to najpiękniejsza z bieszczadzkich gór. To tutaj czuć prawdziwą dzikość. Na Caryńskiej (poza wiatami w lesie) nie ma infrastruktury turystycznej, co pozwala mocniej połączyć się z naturą.
Pamiętam to uczucie po wyjściu z granicy drzew: nagle uderza w człowieka ogromna przestrzeń i ten słynny wiatr, który sprawia, że trawy falują jak morze. Wędrówka granią, z widokami na każdą stronę świata, to czysta przyjemność, dla której warto się zmęczyć na podejściu.
Tarnica – schody do nieba i epicka pętla
Najwyższa królowa (1346 m n.p.m.), z charakterystycznym krzyżem na szczycie, musiała znaleźć się na naszej liście. Ruszyłyśmy na nią niebieskim szlakiem z Wołosatego. To niby najkrótsza trasa, ale te setki schodów, najpierw w lesie, potem na otwartej przestrzeni, kondycyjnie mocno dały nam popalić! Nasze spocone ciała były wdzięczne za każdy podmuch wiatru na górze.
Pokusiłyśmy się też o zrobienie dużej pętli przez Halicz i Rozsypaniec. To była długa, ale "epicka" widokowo wędrówka. Jedyny minus? Końcowy etap po zejściu z Przełęczy Bukowskiej – kilka kilometrów nudną, szutrową drogą dłużyło nam się niemiłosiernie.
Ważna rada od nas: w okolicach Tarnicy, blisko granicy, warto wyłączyć dane w telefonie, żeby nie złapać drogiego ukraińskiego zasięgu.
Czy warto wracać? Dla nas odpowiedź jest oczywista. My, "Siostry na szlaku", na pewno jeszcze nie raz pojawimy się w Bieszczadach, by naładować baterie.
Autorką relacji jest Agnieszka, najstarsza z sióstr






Komentarze obsługiwane przez CComment