Po ostatnim felietonie z mazowieckich dziejów PRL-u, pisanym trochę z przymrużeniem oka, dziś chciałem jeszcze raz powrócić do tej minionej epoki, lecz już bardziej na poważnie.
Tak się bowiem składa, że 60 lat temu – dokładnie 2 lutego 1965 r. – przed Sądem Wojewódzkim dla miasta stołecznego Warszawy, zapadł wyrok w tzw. aferze mięsnej, na mocy którego głównego podsądnego skazano na karę śmierci, czterech innych na dożywocie, a pozostali czterej dostali od 12 do 9 lat więzienia. Proces w tej sprawie toczył się od 20 listopada 1964 r. i był najgłośniejszą sprawą za rządów Władysława Gomułki, a główny skazany – Stanisław Wawrzecki, dyrektor przedsiębiorstwa Miejski Handel Mięsem Warszawa Praga – był po 1956 r. jedynym oskarżonym, wobec którego orzeczono i wykonano karę śmierci za przestępstwa o charakterze gospodarczym.
Żeby było to możliwe, proces warszawskich „mięsiarzy” prowadzono w trybie doraźnym na mocy dekretu Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej z 1945 r., co uniemożliwiło poddanie wyroku procedurze odwoławczej (nie było możliwości apelacji od wyroku), a także poszerzało katalog możliwych do orzeczenia kar, z karą śmierci włącznie, gdy w normalnym trybie za tego rodzaju przestępstwa można było wymierzyć karę do 5 lat więzienia. Jeśli dodać do tego, że przewodniczącym składu sędziowskiego w tym procesie był sędzia Romana Kryże delegowany z Sądu Najwyższego, który w okresie stalinowskim – jako sędzia Najwyższego Sądu Wojskowego – słynął z tego, że często skazywał na śmierć żołnierzy podziemia niepodległościowego (między innymi orzekał w sprawie rotmistrza Witolda Pileckiego), czym zasłużył na znane w świecie prawniczym powiedzenie „sądzi Kryże – będą krzyże”, to nie powinno dziwić, że proces z 1965 r. uchodzi za typowy proces polityczny, a wykonanie kary śmierci na głównym skazanym uznano za „mord sądowy”. Tę opinię podzielił również Sąd Najwyższy w 2004 r., który uchylił orzeczenia zapadłe w procesie z 1965 r., jako wydane z naruszeniem prawa, natomiast Sąd Okręgowy w Warszawie w 2010 r. orzekł, że proces ten był „przygotowany w różnych kręgach” i miał „określony cel propagandowy”. Stąd zyskała na mocy znana już wcześniej teza, że to nie na wypełnionej po brzegi sali sądowej, z nieodłącznymi kamerami „Polskiej Kroniki Filmowej”, ale na najwyższych szczeblach władzy Polski Ludowej został wydany faktycznie wyrok w tej sprawie. Pomijam kwestię akt tej sprawy, które spłonęły w pożarze archiwum sądowego (z 50 tomów zachowało się tylko pięć teczek, i to bez protokołów rozprawy), czy krążącej w kręgach prawników opowieści, że jeden z trzech sędziów orzekających w tej sprawie był przeciwny karze śmierci dla Stanisława Wawrzeckiego i chciał zgłosić „votum separatum”, ale – nim ogłoszono wyrok – łudzono go zapewnieniami, że i tak nastąpi ułaskawienie skazanego przez Radę Państwa. Stało się jednak inaczej. I już następnego dnia po wydaniu pisma, w którym Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski wobec Stanisława Wawrzeckiego, a dokładnie 19 marca 1965 r., został on powieszony w więzieniu przy Rakowieckiej w Warszawie. A do tego – podobnie jak w czasach stalinowskich – jego najbliższa rodzina, w tym jego syn, znany polski aktor, Paweł Wawrzecki, który w chwili śmierci ojca był piętnastoletnim chłopakiem, nie wiedziała dokładnie, w którym miejscu pochowano skazanego, ponieważ podano fałszywe miejsce jego pochówku, i dopiero dzięki znajomym rodzinie udało się ustalić, gdzie naprawdę spoczywa ciało Stanisława Wawrzeckiego.
Ta smutna historia sprzed sześćdziesięciu lat, jak się okazuje, ma swój głębszy kontekst i wiele niewyjaśnionych do końca wątków, czego dowiodły badania profesora Dariusza Jarosza z Instytutu Historii PAN w Warszawie. Dla nas ważny jest fakt, że główny bohater afery mięsnej, okrzyknięty przez ówczesne media „dyktatorem mięsnym Śródmieścia”, pochodził z północnego Mazowsza, a dokładnie z Wólki Mławskiej, gdzie urodził się 25 października 1921 r., jako syn Władysława Wawrzeckiego, z zawodu murarza, i jego żony, Bronisławy z Kaczerskich. Należał więc do pokolenia Kolumbów, którym dane było narodzić się w odrodzonej Polsce. W Mławie spędził dzieciństwo i młodość, i tu również kształtowała się jego osobowość oraz charakterystyczna dla mieszkańców pogranicza „życiowa zaradność”. Po ukończeniu szkoły średniej wyjechał do Warszawy, gdzie podjął pracę jako sprzedawca dywanów w domu towarowym. Prawdziwa jego kariera rozpoczęła się jednak po wstąpieniu do PZPR. Jako członek partii piął się po szczeblach kariery zawodowej, a dzięki rekomendacji Komitetu Wojewódzkiego PZPR został mianowany w 1960 r. dyrektorem przedsiębiorstwa Miejski Handel Mięsem Warszawa-Praga. To był punkt zwrotny w jego karierze, który – podobnie jak dla wielu ówczesnych dyrektorów odpowiedzialnych za dystrybucję mięsa, kierowników rzeźni i sklepów mięsnych, czy właścicieli prywatnych zakładów wędliniarskich – dawał możliwości udziału w procederze „kombinacji mięsem” oraz spekulacji tym towarem, a co za tym idzie, otwierał im drogę do fortuny. Jak przyznał w śledztwie sam Wawrzecki, za łapówki otrzymywane od kierowników sklepów mięsnych zgromadził sumę około 3,5 mln złotych (przy przeciętnej płacy wynoszącej wówczas około 1200-1400 złotych). Polskie złotówki wymieniał na dolary, kupował złoto i biżuterię, które z obawy przed wpadką zakopywał na działkach u znajomych. Mieszkał w Warszawie w niczym niewyróżniającym się mieszkaniu, nigdy nie wydawał zbyt dużych sum pieniędzy, nie nabywał w nadmiarze luksusowych towarów, unikał podkreślania swego statusu majątkowego, charakterystycznego między innymi dla niektórych artystów czy dostojników partyjnych, poza może Gomułką, który pod tym względem był wierny hasłom komunistycznej rewolucji. I to w dużej mierze właśnie towarzyszowi Wiesławowi zawdzięczano ówczesny krok na „drodze do pełnego zwycięstwa rewolucji”, jakim było wprowadzenie od 1959 r. tzw. bezmięsnych poniedziałków, kiedy we wszystkich stołówkach i lokalach gastronomicznych serwowano jedynie dania jarskie, a w sklepach mięsnych sprzedawano tylko podroby, słoninę i smalec, natomiast nie można w nich było sprzedawać mięsa i wędlin. Gdy dodać do tego podwyżkę cen mięsa i jego przetworów w 1959 r. średnio o 25%, a także ówczesną jakość produktów mięsnych nieodpowiadającą obowiązującym normom jakościowym (wieść gminna głosiła, że do wędlin dodawano papieru toaletowego), ale przede wszystkim ciągle utrzymujący się niedobór mięsa (przeciętny Polak spożywał wtedy niecałe 50 kg mięsa rocznie, kiedy spożycie w NRD czy Czechosłowacji wynosiło koło 60 kg na osobę, a w Stanach Zjednoczonych ponad 100 kg mięsa), to dopiero widać, jak taka sytuacja sprzyjała spekulacjom na rynku mięsnym i zarazem rodziła społeczne niezadowolenie.
Od momentu powołania w kwietniu 1964 r. specjalnego zespołu do spraw przestępstw w handlu mięsem ujawniono, że kradli prawie wszyscy, od dyrektorów po konwojentów, a ci, którzy się wyłamywali z „układu”, byli często zwalniani z pracy. Według oficjalnych danych w aferze mięsnej zatrzymano 437 podejrzanych, w tym 27 kierowników sklepów mięsnych, 11 właścicieli prywatnych masarni i kilku członków Państwowej Inspekcji Pracy. Jak ustalił profesor Jarosz w latach 1964-1969 wykryto nadużycia w 88 uspołecznionych zakładach przemysłu mięsnego, a wartość zagarniętego przez „mięśniarzy” mienia szacowano na prawie 200 milionów złotych, natomiast sumę wręczonych łapówek na ponad 11 milionów złotych. Tylko w stolicy w latach 1963-1966 zabezpieczony majątek oskarżonych w aferze mięsnej wyniósł ponad 51 milionów złotych. To była dla władz PRL wyjątkowa okazja, żeby uderzyć w kastę spekulantów i oskarżyć ich przed społeczeństwem o niedobory ówczesnej „socjalistycznej gospodarki”. Proces warszawskich „mięsiarzy” został więc tak przygotowany, aby nie tylko karać winnych – stawiane im zarzuty były w pełni udowodnione! – ale jednocześnie oskarżyć ich o działania „celujące w ustrój Polski Ludowej” i wykazać, że to przez działania „mafii Wawrzeckiego” w Warszawie brakowało mięsa, co oczywiście mijało się z prawdą. Artykuły w ówczesnej prasie w stylu „Powiesić spekulantów” mówiły same za siebie. Natomiast wyrok w aferze mięsnej, zwłaszcza w odniesieniu do Stanisława Wawrzeckiego, którego chyba się nie spodziewał, przyznając się podczas śledztwa do winy i będąc pewnym ochrony ze strony „odpowiednik czynników”, nawet po skazaniu go na karę śmierci, faktycznie był wydany już przed rozpoczęciem procesu „mięsiarzy”, nad którego przebiegiem bacznie czuwał niezawodny w podobnych tragifarsach sędzia Roman Kryże. Natomiast dramat ostatniego roku życia Stanisława Wawrzeckiego, rozpoczęty jego aresztowaniem na lotnisku Okęcie 18 kwietnia 1964 r., kiedy wrócił z wyjazdu służbowego pracowników handlu z Bukaresztu, a zakończony powieszeniem go w celi śmierci na Rakowieckiej 19 marca 1965 r., to jedna z tych opowieści minionej epoki, której nie da się „przypudrować” i o której nie powinno się też zapominać.
PS. Odgłosy afery mięsnej dało się odczuć również w rodzinnym mieście Stanisława Wawrzeckiego, a dokładnie w Zakładach Mięsnych w Mławie oraz związanej z nimi sieci sklepów mięsnych. Okazało się, że i tu ludzie starali się „sobie radzić”, choć najbardziej bolało to, że członkowie rodzin szeregowych pracowników tych zakładów, w których produkowano między innymi wędliny dla stolicy i słynne eksportowe szynki w puszkach, musieli wystawać w długich kolejkach, aby zdobyć podstawowe wyroby mięsne, które były wówczas jednym z najbardziej pożądanych towarów epoki PRL-u, zarówno za Gomułki, jak i za Gierka czy za Jaruzelskiego.
Stanisław Wawrzecki na sali sądowej
Komentarze obsługiwane przez CComment