ul. ks. Ściegiennego 2, 06-400 Ciechanów 23 672 44 96 sekretariat@tygodnikciechanowski.pl Pon.-Pt.: 8.00 - 15.00

A więc wojna!

Po wysłuchaniu orędzia prezydenta Karola Nawrockiego w Sejmie oraz jego późniejszych wystąpień nie może być wątpliwości, że "prezydent wszystkich Polaków", co miał jednoczyć naród, postanowił zaostrzyć wojnę polsko-polską.

Orędzie było buńczuczne, pełne agresji, do tego stopnia, że profesor Andrzej Zoll, konstytucjonalista, szybko wyłączył telewizor, bo nie chciał się denerwować. Podobnie uczyniło wielu rodaków. Niektórzy zaś prominenci z góry to przewidzieli i w ogóle nie pojawili się na zaprzysiężeniu, na przykład Lech Wałęsa czy Leszek Miller. Nawet Sławomir Mentzen, lider Konfederacji, był nieobecny. Potem, w internecie zadrwił sobie, czym wielu zadziwił: "Jak do tego doszło? Nie wiem. Jak on się tam znalazł?"

Za ten wpis Mentzen mocno się potem sumitował, bo to on przecież podpisał z Nawrockim "Deklarację toruńską" i to on wezwał ostatecznie swoich wyborców, tuż przed drugą turą do głosowania na Nawrockiego.

Jeżeli zatem Nawrocki powołuje się gromko i wiele razy na naród co na niego głosował, to mógłby to robić z odrobiną pokory, bo wielu głosowało na niego dopiero w drugiej turze, bez przekonania, a tak czy owak, jego przewaga nad konkurentem Trzaskowskim była minimalna, 1,5 proc., najmniejsza w historii wyborów prezydenckich III RP. Podczas kampanii, w pewnym momencie sam Mentzen oświadczył, że "Nawrocki jest ostatnią osobą, która powinna zostać wybrana prezydentem". Wtedy chodziło o jego background, związki z półświatkiem, problemy z wymuszeniem kawalerki starszego pana Jerzego, czy zajmowanie się sutenerstwem. Te wszystkie fakty zostały ujawnione przez media, których obowiązkiem jest przecież dostarczenie wiedzy wyborcom na temat kandydatów na najwyższy urząd w państwie. I Nawrocki nie był w stanie tego zdementować. Pamiętamy, ile wersji podawał on sam i jego sztab choćby w sprawie kawalerki.

Trochę więc zabrzmiało zabawnie, gdy w swoim orędziu pan prezydent wielkodusznie wybaczył rzekomym oszczercom, a zaraz potem przeszedł do zjadliwego ataku na rząd i praktycznie wszystkich inaczej myślących. Jego wystąpienie było przygotowane z retorycznego punktu widzenia, ale zarazem było tromtadrackie i bombastyczne, wypowiedziane tonem Napoleona wracającego z pola bitwy po świeżym zwycięstwie nad groźnym wrogiem. A przecież jak na razie Nawrocki jeszcze żadnej bitwy nie wygrał… Poza wyborami.
Jest fascynujące, jak szybko Nawrocki urósł w oczach polskiej prawicy, praktycznie od zera. Jeszcze rok temu prawie nikt o nim nie słyszał, a gdy prezes PiS ostatecznie wysunął jego kandydaturę, pomijając głównych faworytów, została ona przyjęta z dużym wahaniem, a nawet niedowierzaniem. Początkowo był przyjmowany bez entuzjazmu i cały czas, aż do drugiej tury, przegrywał z Trzaskowskim w każdym sondażu. Ale wygrał i nagle tłumy zjechały z całej Polski, żeby go witać na ulicach Warszawy jak męża opatrznościowego, niemal pomazańca bożego, bo owszem, na Opatrzność Bożą ciągle się powołuje, podobnie jak jego amerykański idol Donald Trump. Widocznie, opatrzność wybiera grzeszników. Trump i trumpiści w wielu krajach są jeszcze na fali, ale w Ameryce moda na obecnego prezydenta powoli mija, bo gospodarka spada. Widać to jeszcze bardziej na Węgrzech. Polska prawica jak zwykle spóźniona.

PiS ściągnęło tłumy, żeby możliwie najgłośniej podbić prezydentowi bębenek i na tej popularności rozpocząć kampanię parlamentarną. Chcą wjechać szerokim frontem do parlamentu, najchętniej spychając Konfederację na margines i przejąć niezależne rządy, bez koalicjanta. Czy to się uda, trudno przewidzieć, z sondaży wynika, że większość Polaków uważa, że Nawrocki będzie jeszcze gorszym prezydentem niż Andrzej Duda. A i Mentzen nie chce dać się tak łatwo ograć.

Mówi się, że Nawrocki będzie bardziej niezależny, niż Duda. Jest wyrazisty i głośny. Uroczystości związane z zaprzysiężeniem były iście królewskie: fanfary, konie, ordery i inne regalia na taką skalę nie były w demokratycznej Polsce praktykowane. Ma się wrażenie, że oto nastał nowy Mesjasz, który przywróci nie tylko demokrację i praworządność, rzekomo już nieistniejące na skutek rządów Tuska, ale i wielkość Polski, nawet mocarstwowość. Tak, w wystąpieniu na Placu Piłsudskiego wybrzmiało głośno, że Polska będzie mocarstwem militarnym. Nie było jednak ani słowa o Ukrainie czy Rosji Rosji, były za to aluzje do zagrożenia ze strony Zachodu, Niemiec, Unii Europejskiej, wypowiadane w tonie pytyjskim, tyleż zadziwiające co niedookreślone. Oto narodził się lider, pytanie tylko czy przerośnie prezesa. Kaczyński nie wyglądał na wniebowziętego, był zdenerwowany i zrugał wyjątkowo kulturalnego dziennikarza Radomira Wita, wyzywając go od chamów, za co ponownie trafi na sejmową komisję do spraw etyki. Ale co mu tam… po tych „kanaliach”, „mordach zdradzieckich” i tym podobnych epitetach, obrzucenie kogoś tak powszechnym bluzgiem jak "cham" może wydawać się niemal niekonwencjonalną pieszczotą. 

Prezes jest liderem schodzącym, podczas gdy Karol Nawrocki, nie tyle ubrał koszulkę nowego lidera, ile założył od razu tunikę zwycięzcy wojny, którą był ogłosił. Nie będzie brał jeńców. Będzie nieubłagany i każdego dnia będzie ostrzeliwał wroga, czyli polski rząd. Wyliczono, że gdyby pierwsze jego propozycje miały być zrealizowane, mogłyby kosztować budżet nawet 125 miliardów złotych. Mają być przecież wielkie inwestycje w rodzaju CPK, podatki mają być zmniejszone, a socjal większy. Wydatki w górę, dochody w dół. A co tam! Pan prezydent nie odpowiada za finanse. Choć wie jak wygląda budżet i kto się przyczynił do jego deficytu. Obwinia o to wyłącznie obecny rząd, jak gdyby "zrzucanie ze spadochronu" pieniędzy w poprzednim rządzie nie miało w ogóle miejsca. 

Inna sprawa, że ten rząd, szczególnie jego miniaturowe części, wystawiają się chętnie na łatwy odstrzał. Myślę o partii Hołowni. Najpierw marszałek dał się wpuścić w malinowy narożnik i rozegrać staremu lisowi Kaczyńskiemu, a ostatnio resort funduszy, za który jego partia jest odpowiedzialna nie dopatrzył realizacji KPO. W rezultacie pieniądze poszły na jachty przedsiębiorców, ekspresy do kawy czy klub swingersów. Nawrocki to wykorzystuje w swoich atakach na rząd, chociaż udział branży hotelarsko-gastronomicznej w funduszu KPO to zaledwie pół procenta. I rząd sam się zabrał za jego skrupulatną kontrolę.

Donald Tusk się nie poddaje i zapowiada ostrą walkę. Konstytucja jest po jego stronie, bo jak to ujął "rząd rządzi, a prezydent reprezentuje". Tyle, że mamy bardzo wojenną konstelację, zwaną dla zmyłki kohabitacją. To eufemizm. Kohabitacja zakłada współpracę. A tu będzie wojna. I rząd może zaśpiewać znany przebój zespołu Mechanics: "All I need is miracles" (wszystko, co potrzebuję to cuda"). Cuda potrzebne od zaraz, jeśli rząd ma się utrzymać, nie mówiąc o wygranej.

Cuda się zdarzają. Czasami na opak. Donald Trump sam siebie nazwał "stabilnym geniuszem". Dziś jest w ogromnych opałach. Marszałek Edward Rydz-Śmigły, naczelny wódz i pomazaniec Piłsudskiego miał nas prowadzić do zwycięstwa i mocarstwowej roli. W przededniu wojny deklarował, że gotów jest walczyć "o niezawisłość Polski do ostatniego mężczyzny i do ostatniej kobiety". Był wiarygodny, bo miał doświadczenie bojowe, jeszcze z czasów Legionów. Lecz już po dwóch tygodniach kampanii wrześniowej czmychnął za granicę. Zobaczymy, dokąd nas zaprowadzi pomazaniec prezesa. Czy wygra wojnę z własnym rządem?

Komentarze obsługiwane przez CComment