ul. ks. Ściegiennego 2, 06-400 Ciechanów 23 672 34 02 sekretariat@tygodnikciechanowski.pl Pon.-Pt.: 8.00 - 16.00

Demokracja w kosmosie

Wszyscy śledzimy w tych dniach kosmiczne przygody naszego astronauty Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego na pokładzie statku "Grace" i jego eksperymenty (wraz z trojgiem partnerów) w mikrograwitacji i w warunkach groźnego promieniowania. Tu na planecie też jest groźnie i w szczególności demokracja jest w zupełnym zaniku. Może Sławosz wziął ją ze sobą w kosmos?

Były wybory, już się skończyły, ale teraz dopiero wpadliśmy w wirówkę jak na kosmodromie. Wiadomo było, i ja też pisałem, że może być piekło, niezależnie od tego kto wygra. Teraz idzie o to, żebyśmy nie wpadli z trzaskiem (nomen omen) na ścianę. I żeby wszystko było lege artis, czyli zgodnie z porządkiem prawnym. Ale on się rozpłynął we mgle.

Protesty były zawsze i nikogo nie dziwią. Zawsze rutynowo składała je strona przegrana grzmiąc, że pojawiły się fałszerstwa. Tak było w Polsce i w innych krajach. Pięć lat temu w Stanach Zjednoczonych Donald Trump po przegranych wyborach za żadne skarby nie chciał uznać klęski. Procesował się we wszystkich możliwych sądach, groził zemstą urzędnikom państwowym, jeżeli "nie doliczą się" jego domniemanych głosów. Ostatecznie, wysłał swoich fanów na parlament (Kongres), doprowadzając do starć, w których byli zabici i ranni. 
W roku 2000 Al Gore był wyjątkowo bliski zwycięstwa, zabrakło mu 537 głosów. Gorąca walka trwała na Florydzie. Tam były spory o metodologię liczenia głosów. Sprawę przejął Sąd Najwyższy i ogłosił zwycięstwo Georga W. Bush'a. Była to kompromitacja Ameryki. Wyrok ferowali między innymi sędziowie nominowani przez Bush'a seniora, ojca prezydenta. A rok później jeden z instytutów badania opinii z Chicago przeprowadził analizę i uznał, że gdyby na Florydzie przeliczono do końca wszystkie głosy, wygrałby Gore... 

Cóż, w życiu czasem ma się szczęście, czasem się ma pecha. Stalin wierzył, że szczęściu trzeba pomóc, bo nie jest istotne kto głosuje, ale kto liczy głosy (wiadomo "nasi"). W Polsce równie ważne jest kto zatwierdza wybory. Konstytucja stwierdza, że ma to być Sąd Najwyższy. No to w 2017 r. rząd PiS zreformował Sąd w taki sposób że stworzył między innymi Izbę Kontroli Nadzwyczajnej i Interesu Publicznego, ze szczególnymi uprawnieniami, obejmującymi także zatwierdzanie wyników wyborów. Izba składa się wyłącznie z tzw. neo-sędziów, mianowanych przez neo-KRS, czyli niekonstytucyjnie powołaną Krajową Radę Sądownictwa, kontrolowaną przez PiS. Pośród sędziów jest kilku profesorów KUL, kolegów Przemysława Czarnka. Jeden z nich, Krzysztof Wiak jest prezesem Izby. Poprzednio prezeską była Joanna Lemańska, koleżanka prezydenta Dudy z UJ. Natomiast Pierwszą Prezeską Sądu Najwyższego jest teraz Małgorzata Manowska, przyjaciółka Andrzeja Dudy. Dobrane towarzystwo, bez dwóch zdań.

W styczniu 2020 r. połączone trzy izby Sądu Najwyższego (legalne), uznały że Izba nie spełnia kryteriów niezawisłości i w ogóle nie jest sądem. Podobnie wypowiedziały się trybunały unijne: Trybunał Sprawiedliwości oraz Trybunał Praw Człowieka. Obecnie Izba składa się z 18 sędziów. Dwóch z nich (Leszek Bosek oraz Grzegorz Zmij), także uznało, że nie mogą działać, dopóki status prawny Izby nie zostanie do końca wyjaśniony. Zostali odsunięci od zatwierdzania wyborów. PiS i Konfederacja uważają że nie ma najmniejszego problemu.

Wybory zakończyły się niewielkim, półtoraprocentowym zwycięstwem Karola Nawrockiego. Zarazem, stwierdzono wiele nieprawidłowości i pomyłek w poszczególnych komisjach. Wpłynęło ponad 50 tysięcy protestów. Izba nie była w stanie wszystkich rozpatrzyć, choć kodeks wyborczy stanowi ,że każdy protest musi być rozpatrzony, nawet wtedy gdy Sąd nie nadaje mu biegu. Postanowiono sprawdzić karty do głosowania w trzynastu komisjach. W jedenastu były błędy, najczęściej na niekorzyść Trzaskowskiego. Uznano natychmiast, że te błędy i ewentualnie inne nie miały wpływu na ogólny wynik. Jednak Prokurator Generalny zawnioskował sprawdzenie kart w około półtora tysiąca i komisji. Biorąc pod uwagę skalę, ewentualne pomyłki czy fałszerstwa mogły mieć wpływ na wynik, choć pewnie nie kluczowy. Tak czy inaczej, podany przez PKW wynik jest nieprecyzyjny. Zignorowano bardzo wiele protestów i napiętnowano je pogardliwie jako "hybrydowe" czy "giertychówki".

Demokracja zawiodła. Bo w demokracji nikt nie może być sędzią we własnej sprawie. Neosędziowie Izby Kontroli powinni się wyłączyć z tego powodu, że zwycięstwo lub porażka danego kandydata mogły mieć wpływ na ich sytuację zawodową. Gdyby zwyciężył Trzaskowski z całą pewnością zabiegałby o likwidację Izby i reformę SN. Karol Nawrocki tego nie zrobi. Świadomość tego potwierdziła Małgorzata Manowska w wywiadzie dla telewizji TVN, ale nie wyciągnęła wniosków.

Demokracja zawiodła na poziomie legislacyjnym. Pojawiły się wprawdzie projekty mające na celu uzdrowienie sytuacji, ale prezydent Duda i w tym przypadku nie chciał współpracować. Można było przecież przekazać zatwierdzenie wyborów całemu składowi Sądu Najwyższego, albo (tak jak stanowiła tzw.ustawa incydentalna) piętnastu najstarszym stażem sędziom SN. Andrzej Duda pod tym się nie podpisał. W rezultacie uchwała Izby Kontroli zatwierdzająca wyniki wyborów spotka się niechybnie z falą krytyki i mandat nowego prezydenta będzie znacząco słabszy.

Czy w tak kryzysowej sytuacji można jeszcze cokolwiek zrobić, by uratować polski porządek prawny i przywrócić demokrację? Praktycznie niewiele. Są tylko wyjścia desperackie. Jedno z nich podpowiedział profesor Andrzej Zoll, były prezes Trybunału Konstytucyjnego. Otóż można by jeszcze raz przedłożyć prezydentowi ustawę incydentalną. Jeżeli jej nie podpisze, rząd mógłby nie publikować uchwały trefnej Izby, dotyczącej wyborów. W sierpniu marszałek Hołownia mógłby zwołać Zgromadzenie Narodowe i zaraz je zawiesić. Nawrocki nie byłby zaprzysiężony, dopóki nie wyjaśniłyby się w pełni sytuacje w komisjach. W tym czasie Sejm mógłby przyjąć wszelkie ustawy sanujące (uzdrawiające) wymiar sprawiedliwości. Ale ten wariant wymagałby wyjątkowej współpracy po stronie koalicjantów. Nie widać, żeby mieli cojones (to po hiszpańsku, ale nie będę tłumaczył, bo nie chcę się tu wyrażać...). A zresztą i tak oskarżają Tuska o najgorsze zamiary. Powiedział, że nie widzi powodów, aby podważać wynik wyborów. I że nie służyłoby to państwu. A tak czy inaczej, należy zachować się przyzwoicie. Te straszne słowa to nawiązanie do Antoniego Słonimskiego i Władysława Bartoszewskiego. I to wystarczyło, żeby telewizja Republika oskarżyła premiera o zamiar siłowego przejęcia Sądu Najwyższego. Logiczne...

Wierzę głęboko, że Sławosz wróci na Ziemię i to będzie wielka, historyczna chwila. Co do demokracji… Myślę, że pozostanie w kosmosie.

Komentarze obsługiwane przez CComment