Jak świat światem na politycznej szachownicy rozgrywały się przeróżne gry, wiele już widzieliśmy, niewiele powinno nas dziwić. A jednak to, co dzieje się wokół Ukrainy, największego konfliktu zbrojnego na naszym globie, jest tak surrealistyczne, że budzi niedowierzanie. Nominalny lider Wolnego Świata przyjął z honorami największego żyjącego zbrodniarza, obłożonego sankcją Międzynarodowego Trybunału Karnego, niczego konkretnego nie osiągnął i liczy na nagrodę Nobla… A polscy jego prawicowi wyznawcy gloryfikują go i padają do stóp.
Widzieliśmy to w telewizji: czerwony dywan, uśmiechy, brawa Trumpa dla Putina, wspólną jazdę "bestią", prezydencką limuzyną. Spotkanie na Alasce odbyło się bez Zełenskiego i europejskich przywódców, zakończyło bez konkretów. Mgliste oświadczenia o możliwości opracowania memorandum w sprawie negocjacji pokojowych nie mogą być niczym więcej niż pustką słowną. Nie było szansy na pytania od dziennikarzy. Jak by powiedział Talleyrand, słowa często służą do ukrywania myśli, a czasem ich całkowitego braku. Cały ten show służy tym, którzy w nim uczestniczą, najbardziej Putinowi. On, powszechnie znienawidzony w świecie, zwany często Putlerem (skojarzenie z Hitlerem), odzyskał status cenionego męża stanu. Odnoszę wrażenie, że gdyby dzisiaj żył Adolf Hitler, Donald Trump także by się z nim spotkał. A zarazem, gdyby prezydentem był nadal Joe Biden, do takiego hańbiącego spotkania na pewno by nie doszło, jeżeli już to tylko w obecności tych którzy zostali zbrodniczo napadnięci, to znaczy Ukraińców. Dla Putina prezydent Trump zarezerwował wielki splendor i pochwały, dla Zełeńskiego, gdy był w Waszyngtonie słowa wzgardy i reprymendy. Jak bardzo zmieniła się Ameryka, jak bardzo zmienia się świat…
Jednak czy nasz świat może realnie oczekiwać od amerykańskiego przywódcy honorowych zachowań? Fakt, Ameryka była do niedawna liderem w dziele promowania demokracji, państwa prawa i swobód obywatelskich. Prezydent Jimmy Carter pierwszą podróż zagraniczną odbył do Polski w 1976 r., gdy rządził Edward Gierek, spotkał się z opozycją, mówił głośno i odważnie o demokracji i prawach człowieka. Ronald Reagan popierał polską "Solidarność". Joe Biden wspierał Ukrainę, można powiedzieć w dużej mierze z polskiego terytorium, głównie z podrzeszowskiej Jasionki. Donald Trump jest tego wszystkiego zaprzeczeniem. On, jak i wiceprezydent J.D. Vance i cała administracja wspierają najbardziej mroczne siły w Polsce, Europie i w świecie, nawet neonazistowską AfD w Niemczech. Nie mówiąc o obecnym rządzie Izraela i jego ludobójstwie w Gazie. W Ameryce rząd w Waszyngtonie wysyła wojsko do sprawowania "porządku" w Kalifornii i w Dystrykcie Kolumbia (District of Columbia, na którego terenie znajduje się stolica USA). Ignoruje orzeczenia sądów. Walczy z najlepszymi amerykańskimi uczelniami, takimi jak Harvard. Ogranicza prawa obywateli. "Wielka, wspaniała ustawa" (big, beautiful bill), jak ją nazwał Trump, obcięła świadczenia socjalne dla milionów, pozbawiła wielu obywateli prawa do ubezpieczenia zdrowotnego, za to zredukowała podatki najbogatszym i powiększyła deficyt o następne tryliony dolarów. Szefowa agencji raportującej wyniki w gospodarce została zdymisjonowana, bo te wyniki nie były dostatecznie dobre... Republikanie, na których czele z urzędu poniekąd stoi prezydent Trump, zmieniają mapy wyborcze w wielu stanach, tak żeby w przyszłym roku Demokraci nie mieli szans w tzw. wyborach połówkowych do Kongresu. Gołym okiem widać, że Ameryka zmienia swój ustrój z demokratycznego na oligarchiczny. Ameryka ma być rajem tylko dla wybranych, dla bogatych. A Donald Trump z właściwą sobie dezynwolturą nazywa zwycięstwo wyborcze najważniejszym wydarzeniem w historii Ameryki...
Kłania się Orwell. Ale to wszystko nie byłoby możliwe, gdyby nie absurdalna naiwność wielu Amerykanów, ich łatwowierność, podatność na patriotyczne slogany i skłonności do oklaskiwania show. Trump ma te zdolności do czarowania prostych umysłów, wie jak organizować shows. W efekcie powstał ruch MAGA (make America great again), w którym prości Amerykanie dali się "rolować" miliarderom. Ktoś żartobliwie (choć nie do końca) napisał w sieci, że "jest to pierwszy ruch w historii, w którym prości ludzie walczą o prawo bycia jeszcze biedniejszymi i o to, aby mieć mniej swobód niż dotychczas..." Niektóre organizacje religijne w Ameryce już ogłosiły, że Trump jest bogiem i że najwyższym prawem powinna być nie konstytucja USA, tylko słowo boże! Najważniejsza demokracja w świecie może stać się najważniejszą teokracją.
Co za tym stoi? Pewności nie mamy. Być może tylko megalomania showmana i wielkiego (nawet gabarytowo) narcyza, jakim niewątpliwie jest Donald Trump. Przypuszczam jednak, że jest jeszcze coś bardziej przyziemnego – interesy… Amerykański biznes chciałby znowu wejść na rosyjski rynek i całe to międzynarodowe napięcie i ostracyzm wokół osoby Putina na to nie pozwala. Trump w swojej nieprzewidywalności straszy czasem Rosję jakimiś sankcjami, ale jest to raczej na użytek naiwnych. Putin już wygrał, że jest znowu "na salonach", ale również chciałby umożliwić rosyjskim firmom ekspansję. Rozmowy o Ukrainie są tylko pretekstem żeby odnowić bisness as usual (biznes jak zwykle). Liczy się gospodarka i siła potężnych państw. A Ukraina ? A Gaza? Niech cierpią.
Na tym tle (stosunku do Donalda Trumpa) toczy się także nasza polska gra, ostatnio uwidoczniona w relacjach premiera z prezydentem. Premier popełnił błąd ogłaszając swój udział w wirtualnym spotkaniu europejskich przywódców z Donaldem Trumpem. Działania sztabu prezydenta (zakulisowe), doprowadziły do tego, że Amerykanie zażyczyli sobie udziału w tym spotkaniu polskiego prezydenta, a nie premiera. Nic dziwnego, Nawrocki jest bezkrytycznie zapatrzony w Trumpa a Donald Tusk nie. Patrząc szerzej, cała prawica opowiada się za Trumpem, zaś strona rządząca za Unią Europejską. Zdrowy rozsądek podpowiada, że można grać na tym fortepianie na dwie ręce i wykorzystać ewentualne wpływy i tu, i tam. Ale polskie wyższe sfery nie rządzą się zdrowym rozsądkiem, tylko najgorszą z możliwych emocji - nienawiścią do rywali, których odsądza się od czci i wiary, jako zdrajców. W dodatku prezydent Nawrocki nie kryje animozji do konstytucji i obecny, zapisany w niej system parlamentarno-gabinetowy chciałby zmienić na system prezydencki. Żeby było jak w Ameryce, żebyśmy też mieli swojego Trumpa. Nawrocki naśladuje swojego idola. A Trump nie lubi Unii, bo może konkurować z Ameryką. Łatwiej jest zdominować małe państwa. Duży dyktator dogada się z małymi dyktatorami.
Zatem suwerenność według prezydenta Nawrockiego i polskiej prawicy polega na tym by być wasalem Trumpa. Rozbijać Unię Europejską i demokrację parlamentarną, ewentualnie zostawić jej atrapę. Wokół tej wizji toczą się różne mniejsze i większe gry, z wykorzystaniem wszelkich podstępnych i występnych środków, bo cel uświęca środki… Tak głosił kiedyś niejaki Niccolo Machiavelli. Ale to było w XVI wieku. Wracamy do mrocznych czasów?
Komentarze obsługiwane przez CComment