

Polaryzacja sięgnęła zenitu. Duopol się chwieje, choć przy tak zmiennych wiatrach i zakrętach, trzyma się wciąż mocno.
Po wyborach prezydenckich socjolodzy, politolodzy, eksperci będą jeszcze tygodniami analizować wyniki, dywagować o szansach i wpadkach kandydatów, co poszło dobrze a co źle i dlaczego faworyt wyborów przegrał. Tak bywa w demokracji. Niektórzy nie mogąc pogodzić się z ostatecznym wynikiem, wskazują na nieprawidłowości, które faktycznie wystąpiły w wielu miejscach. Twierdzą, że wybory zostały skradzione.
Nic na to nie wskazuje. W to akurat nie wierzę. Nawet jeśli były komisje działające niedbale, zamieniły wyniki między zwycięzcą a przegranym w konkretnym obwodzie wyborczym, to przecież w skali kraju nie miało to realnego znaczenia. Nie mogło przesądzić o wyniku wyborów. I nie zdarzyło się nigdy, by powyborcze skargi, czasami liczne, skłoniły Sąd Najwyższy do unieważnienia wyborów. W tym sensie nikt nikomu wyborów nie ukradł, co wcale nie znaczy, że nie ma problemu. Jest i to poważniejszy.
Przy naszej polaryzacji mamy w kraju dwie, ideowo różne wizje Polski, dwie przeciwstawne formacje: liberalno- lewicową i konserwatywną, narodowo-dewocyjną. Ta pierwsza dominuje w miastach oraz wśród ludzi z wyższym wykształceniem, ta druga na szeroko rozumianej prowincji, w małych miastach, na wsiach, pośród "ludu". W dużym skrócie można tę pierwszą nazwać lewicową, tę drugą prawicową. I w związku z tym wszelkich akolitów tej pierwszej zwie się "lewakami", tej drugiej "prawakami". To odniesienia pogardliwe, bo też te wizje są wystarczająco odmienne by nieustannie wchodziły ze sobą w kolizję. Do tego stopnia że konkurenci polityczni odmawiają sobie wzajemnie prawa do Polski i polskości. Lewacy radzą prawakom żeby wynieśli się do Rosji a prawacy lewakom żeby wybrali Niemcy. Gdyby adresaci tych porad chcieli z nich skorzystać, Polska wyludniła by się szybciej niż wskazują na to obecne prognozy demograficzne.. Zwłaszcza przy naszym wrogim nastawieniu do imigrantów.
Martwią mnie te wrogie postawy. Na przykład po pierwszej turze wyborów okazało się, że większość głosów padła na kandydatów prawicy. Niewiele ponad 40 procent głosów zebrali kandydaci koalicji rządowej. Dla profesora Andrzeja Zybertowicza, doradcy prezydenta Dudy, było to i tak zbyt wiele. Rozdzierał szaty, że aż tylu wyborców "wypisało się z polskości". Dla mnie to niezrozumiałe. Od ponad stu lat, odkąd powstało nowożytne państwo polskie, działają u nas partie lewicowe, przy czym po przełomie 1989 r. nie mamy do czynienia z partiami komunistycznymi, a te które są nie mają w programie unieważnienia demokracji, przeciwnie one ją afirmują. Profesora nie martwi natomiast popularność Grzegorza Brauna i jego ksenofobia, antysemityzm, radykalizm w działaniu. Podobnie politycy prawicowi wypominają drugiej stronie nie tylko "niesłuszne" poglądy ale też antypolskość. Marek Jakubiak ubolewał głośno w telewizji "Republika" że uczestnicy marszu Trzaskowskiego w Warszawie "przebrali się" w narodowe barwy, masowo nieśli polskie flagi, bo przecież są zwolennikami partii "niemieckiej", odbierają rozkazy z Berlina. Praktycznie wszyscy politycy prawicy, za prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim przyjęli taką właśnie interpretację. Prawica odmawia lewicy prawa do polskości, co jest moim zdaniem skandalicznym naruszeniem fundamentalnego prawa człowieka do swojej ojczyzny. Jestem Polakiem ponieważ czuję się Polakiem. I żaden polityk nie może tego kwestionować. Nikt nie może nikomu ukraść ojczyzny!
Inna sprawa że zwolennicy lewej strony też nie są bez winy bo jakże często obwiniają "prawaków" o zacofanie, nieuctwo, ciemnogród. Liberalni politycy rzadko decydują się na spotkania z "ludem" w jego mateczniku, to znaczy w mniejszych miejscowościach. Nic dziwnego że nie rozumieją problemów mieszkańców wsi i miasteczek, nie mają dobrego dla nich przekazu i przegrywają tam z kretesem. Mam dla nich jedną dobrą radę: nie można ukraść nikomu Polski czy poczucia polskości, ale można "ukraść" elektorat, jeżeli się z ludźmi spotyka i skutecznie przekonuje. To się nazywa "soft power" (miękka władza) i można ją stosować tylko jeśli się ma fakty po swojej stronie. Pod tym względem strona rządowa zawiodła. Nie dość, że nie potrafiła zrealizować wielu obietnic, to jeszcze słabo komunikowała osiągnięcia. Jeżeli rząd otrzyma wotum zaufania w parlamencie i stworzy (wreszcie) stanowisko rzecznika, będzie miał szansę na poprawę. Ale mając w orkiestrze prezydenta Nawrockiego to jest zadanie dla "politycznych samurajów", jak to świetnie ujął profesor Sławomir Sowiński.
W kampanii gra toczyła się poniekąd o "domknięcie" systemu, używając z kolei określenia Grzegorza Schetyny, bardzo moim zdaniem nietrafnego. Rządowi zależało na liberalnym prezydencie, z którym mógłby współpracować w ważnych dla Polski kwestiach restytucji sądów i praworządności, gospodarki, spraw zagranicznych. Prawa strona wykorzystała to słowo do insynuowania liberałom, że chcą "ukraść" system, albo i Polskę. W tym sensie, że będą chcieli zniszczyć opozycję i rządzić forever. To nigdy nie było celem tego rządu ani nie było to nawet możliwe. Natomiast politycy prawicy zapomnieli jak sami "domykali" system, przy walnej pomocy prezydenta Andrzeja Dudy. Przecież nielegalnym fortelem przejęli Trybunał Konstytucyjny i Krajową Radę Sądownictwa, potem kolejno prawie wszystkie instytucje państwa. Gdyby nie ich przegrana w październiku 2023 r., zapewne dokończyli by dzieła. Teraz, po wygranej Karola Nawrockiego, nie ma kwestii czy rząd posłuży się nowym prezydentem do realizacji swojej agendy, bo wiadomo że to nie będzie możliwe.
Teraz pojawia się pytanie czy prezydent Nawrocki przyczyni się walnie do upadku tego rządu i jakie będą tego konsekwencje. A mogą być dla Polski katastrofalne. Będą takie jeśli "prawe" partie, czyli PiS i Konfederacja nie tylko wygrają wybory, ale będą miały wystarczającą większość żeby zmienić konstytucję. Niektórzy politycy PiS, jak na przykład Bartłomiej Wróblewski, tym się już emocjonują, ogłaszając tzw. "moment konstytucyjny", czyli czas na jej zmianę. Jeśli do tego dojdzie, nie będzie już pewnie demokracji ani członkostwa w Unii Europejskiej, Polska będzie wystawiona na działania Wielkiego Brata ze Wschodu i -jak to już drzewiej bywało, on właśnie może nam ją skraść tak jak próbuje z Ukrainą. Jeszcze jest czas na opamiętanie.
Komentarze obsługiwane przez CComment