Dwa wilki siedzą rozparte na polance, w leśnej głuszy, w tle góry podobne do… Bieszczad.
Mówi jeden do drugiego:
- Ale jestem dziś objedzony, na śniadanie zjadłem całego juhasa...
- O! Zazdroszczę. Jak to mówią ludzie: I wilk syty i owca cała – puentuje drugi.
Żartobliwy (lekko makabryczny) rysunek, mem w takiej postaci, przemknął mi gdzieś w sieci i przepadł wśród połonin.
Spokojnie – jeszcze się nie zdarzyło w historii, żeby jakiś juhas (albo turysta) padł ofiarą wilków. Ale mnie nagle zapachniało jesiennymi Bieszczadami. Rzucić to wszystko… Znaleźć się na wilgotnych, zamglonych i mniej zatłoczonych górskich ścieżkach, obserwować zmianę kolorów na stokach. Nic tylko cisza, melancholia... Może przemykający gdzieś w dali wilk lub niedźwiedź (na ten widok, niestety/na szczęście, rzadko można liczyć).
À propos wilków i juhasów przypomniał mi się też oglądany kilka lat temu jesienny redyk w Osławicy, w gm. Komańcza. Jesienny redyk, zwany tutaj osodem, czyli spęd owiec z gór to uroczyste zakończenie sezonu pasterskiego. Bo jak mówi inne, też ludzkie (może tylko góralskie) przysłowie - po świętym Michale nie pasę wcale. Imieniny Michała przypadają na 29 września i mniej więcej w tym czasie owce po kilku miesiącach wyżerki schodzą z gór, oczywiście pod przewodnictwem bacy, w obstawie juhasów i pasterskich psów. Jest więc okazja, żeby zrobić to z przytupem i od lat jest to jedno z najbardziej widowiskowych wydarzeń w polskich górach. Odbywają się one jak nasze góry długie i szerokie: w Tatrach, Pieninach, Beskidzie Niskim. I oczywiście – w Bieszczadach. Informacje o terminach, gdzie i kiedy górale będą sprowadzać swoje owieczki na niziny można znaleźć już wcześniej w mediach i te imprezy przyciągają zarówno mieszkańców, jak i turystów z całej Polski.
Przepęd owiec to wspaniały widok, niepowtarzalna atmosfera. Setki, tysiące sympatycznych zwierząt maszerujących karnie bok przy boku, głowa przy głowie, pysk przy pysku... Wielki biały wełniany kobierzec. Owce schodzą z wysokich hal i wracają do gospodarstw swoich właścicieli. Pasterze rozliczają się z gazdami, a właściciele odbierają swoje zwierzęta, które im przekazali wiosną. Towarzyszą temu barwne korowody, muzyka, śpiewy, regionalne stroje, kiermasze z lokalnymi produktami z mleka owczego, m.in. redykołki. Te małe sery są nieodłącznym elementem kultury pasterskiej w Bieszczadach. Na stołach pojawiła się bryndza, bundz, kwaśnica, żurek i baranina – dania, które towarzyszą pasterskiemu życiu. Całość ma wymiar nie tylko folklorystyczny, ale i edukacyjny – przypomina o codzienności pracy juhasów, a także o trudnościach, z jakimi mierzą się pasterze.
Tegoroczny osod bieszczadzki odbył się przy bacówce Władysława Franosa, między Komańczą a Cisną. Turyści, którzy obserwowali przepęd owiec, mieli okazję wysłuchać tradycyjnych dźwięków trombit (służą do nawoływania owiec) i skocznych melodii skrzypcowych. Skorzystać z okazji, by przypomnieć sobie o bogatej spuściźnie kulturowej Wołochów (Bojków i Łemków) – ludów pasterskich, które w XV wieku przybyły na te ziemie. Ludów, których już tu nie ma...
Pasterstwo w Bieszczadach, choć wymagające i trudne, wciąż jest praktykowane i stanowi element lokalnej tożsamości. Wspólne świętowanie końca sezonu pasterskiego łączy mieszkańców, turystów i pasjonatów kultury. W dobie zmian cywilizacyjnych i gospodarczych takie wydarzenia mają szczególne znaczenie
Na terenie samej gminy Komańcza działa obecnie tylko dwóch baców. Ale w sąsiednim Wisłoku Wielkim powstaje nowa bacówka, z czego cieszą się nie tylko miejscowi hodowcy, ale również okoliczni mieszkańcy, turyści.
Za rok, po świętym Michale (co nie jest trudne wcale), ci ostatni może wybiorą się w tę część Bieszczad...
Komentarze obsługiwane przez CComment