W opublikowanym w roku 1848 Manifeście Komunistycznym autorstwa Karola Marksa i Fryderyka Engelsa, pierwsze słynne zdanie brzmi: „Widmo krąży po Europie - widmo komunizmu". W tamtym czasie komuniści nie rządzili jeszcze w żadnym kraju, a jednak to dzieło miało walor samospełniającej się przepowiedni. Ruch komunistyczny ogarnął prawie cały świat, przyczyniając się walnie do dalszej jego mizerii.
W naszych czasach komunizm zachował się tylko w państwach azjatyckich, takich jak Chiny czy Korea Północna, choć w każdym z tych krajów wygląda on inaczej i mało przypomina wczesne wizje autorów manifestu. Za to jesteśmy świadkami innych zjawisk politycznych i ideologicznych. Gdyby chcieć sparafrazować nieco pierwsze zdanie manifestu mogło by ono brzmieć następująco: „Widmo krąży dziś po świecie - widmo trumpizmu".
Czym jest trumpizm dowiadujemy się z licznych analiz politologicznych i publicystycznych i nadal jesteśmy w mroku. To trochę tak, jak opisywanie słonia przez ślepców: wszystko zależy, od której strony dany ślepiec dobierze się do słonia. Z pewnością jest to ruch populistyczny, wyrażający rozliczne, niesprecyzowane do końca i często nie dające się z sobą pogodzić tęsknoty ludu. Takie ruchy rozwijały się jednak w Europie, Ameryce i innych częściach globu od dłuższego czasu. Populistyczny był niewątpliwie peronizm w Argentynie w latach 50. ubiegłego wieku. W Polsce pierwszą dużą partią urzeczywistniającą populizm na większą skalę był (i jest nadal) PiS. To co łączy ruchy populistyczne, to odwoływanie się do woli ludu, przy jednoczesnej destrukcji demokratycznych instytucji, najczęściej także istniejącego porządku prawnego i zastępowanie demokracji przez oligarchię oraz charyzmatycznego lidera. Te wszystkie elementy „zagrały" ostatnio w Stanach Zjednoczonych, po listopadowym zwycięstwie Donalda Trumpa. Trumpowi nie wystarczył sukces wyborczy, każdego dnia stara się poszerzyć swoje prerogatywy, „rozpycha się" kosztem naruszania konstytucji i konstytucyjnych organów państwa. Wprowadza Gwardię Narodową do wielkich miast rządzonych przez demokratyczną opozycję, co przypomina stan wojenny. Ignoruje wyroki sądów w sprawach deportacji uchodźców, nakładania ceł i podatków, czy zamrażania dotacji dla najważniejszych uczelni (ostatnio przegrał proces z Uniwersytetem Harvarda, ale liczba przegranych procesów się zwiększa). Obiecywał natychmiastową poprawę sytuacji gospodarczej, tymczasem rosną inflacja i bezrobocie. Zła sytuacja na rynku pracy pogarsza jego notowania, ale Trump się tym nie przejmuje, ma wsparcie ze strony miliarderów, bo tak naprawdę w ich interesie są jego rządy, a cała dekoracyjna frazeologia jest tylko na użytek ludu (demos). Kontrasty społeczne i ekonomiczne są absolutnie kosmiczne, jest coraz więcej bezdomnych, których władze bezpardonowo wyrzucają z miast. W oficjalnej propagandzie jednak Donald Trump jest fetowany jako największy prezydent w historii Ameryki, jego dokonania są epokowe, zaś jego poprzednicy czy przeciwnicy niczego absolutnie nie dokonali i nie dokonają, dlatego trzeba ich wymienić na ludzi absolutnie lojalnych, czołobitnych wobec wielkiego wodza narodu. Kompetencje nie odgrywają roli. Podobnie w polityce zagranicznej liczą się tylko ci, którzy mu schlebiają, przyjeżdżając do Waszyngtonu i składając hołdy.
Do takiej właśnie Ameryki, rządzonej przez Trumpa i trumpizm, przyjechał nasz nowo narodzony prezydent Karol Nawrocki. Osiągnął triumf, bo wygrał wybory, co prawda absolutnie minimalną większością („na żyletki"), ale cały czas demonstruje swój „największy mandat do rządzenia", jakkolwiek Konstytucja RP w art.146 wyraźnie stanowi, że politykę wewnętrzną, jak i zagraniczną prowadzi Rada Ministrów, czyli rząd. Również Trybunał Konstytucyjny w roku 2008 orzekł, że prezydent reprezentuje kraj na zewnątrz, ale zawsze ma obowiązek prezentować stanowisko rządu. To jest logiczne, bo w przeciwieństwie do USA w Polsce nie mamy ustroju prezydenckiego, tylko parlamentarno-gabinetowy. Kraj musi prowadzić jedną, spójną politykę, a nie dwie. Nawrocki jednak zachowuje się tak, jakby wygrał konkurs na polskiego Trumpa. W pewnym sensie tak jest, bo wielu było na prawicy, którzy usiłowali imitować amerykańskiego przywódcę, ale tylko Nawrockiemu to się efektownie udało, bo tak jak Trump ma przeszłość "barwną i pokrytą mgłami", a poprzez swoje przeszłe kontakty z kibolami i gangsterami (o "Nikosiu" napisał nawet książkę pod pseudonimem Tadeusz Batyr) wydaje się „silnym mężem stanu", do czego podobno tęskni polski lud. Badania wykazują, że istotnie Nawrocki cieszy się największą estymą w małych miastach i pośród młodych ludzi. Podobnie jak Trump chce zawładnąć całą nawą państwową. Uderza nie tylko w polityków rządowych jak Donald Tusk czy Radek Sikorski, ale także w bohaterów "Solidarności", z Lechem Wałęsą włącznie, bo nikt inny nie może przecież zawładnąć polską duszą. Wymaga, aby konsultować z nim akty ustawodawcze już na wczesnym etapie, gdy są jeszcze rozważane w komisjach. Tego nie oczekiwał żaden prezydent przed nim. Atakuje rząd i w szczególności premiera, nie tylko w kraju, ale także za granicą, nie bacząc na to, jakie to wywołuje reperkusje w mediach. Zapowiada zmianę konstytucji, najpóźniej do 2030 roku, ale już teraz, poprzez „przepychanie i przeciąganie liny" próbuje zmienić konstytucyjny ustrój państwa. Dla Nawrockiego, im gorzej w państwie tym lepiej, im więcej anarchii, tym bardziej lud będzie tęsknił do autorytarnej władzy.
Doszło zatem do spotkania urzędującego od pół roku wielkiego Trumpa, który już zdążył zdemolować ustrój Ameryki i aspirującego, „polskiego Trumpa", który przyjechał, żeby mu bić pokłony. Obaj w ten sposób święcili triumfy. Nawrocki, bo wykazał, że jest lubiany w Waszyngtonie i Trump, bo pokazał amerykańskiej publice, że ma wiernych wasali w Europie. Obiecał Nawrockiemu dalszą obecność wojsk amerykańskich w Polsce, być może nawet jeszcze bardziej wzmocnioną, ale żadnego memorandum nie podpisał. A jak wiadomo naczelną cechą Trumpa jest zmienność zdania. Na przykład Putina jednego dnia lubi i przyjmuje na czerwonym dywanie, a innego jest nim bardzo rozczarowany. Efekt jest taki, że na froncie w Ukrainie sytuacja się nie zmienia i nadal giną ludzie.
Trump generalnie nie lubi Europy, szczególnie Niemiec i Unii Europejskiej. Do tej pory jego poglądy w Europie w całej rozciągłości podzielał tylko rząd węgierski pod premierem Orbanem. Jednak Węgry to mały kraj, w dodatku w przyszłym roku będą tam wybory i Orban może stracić władzę, gdyż jego praktykowanie trumpizmu przejadło się Węgrom i doprowadziło do załamania gospodarki. Ameryka Trumpa potrzebuje nowego, bardziej znaczącego wasala i ewidentnie w tej roli upatrzyła sobie Polskę. Polska będzie amerykańskim koniem trojańskim, przy pomocy którego można zdemontować Unię i narzucić każdemu krajowi amerykański trumpizm. Jak będzie trzeba Polska Nawrockiego i Kaczyńskiego poprze politykę Izraela w stosunku do Palestyny, której nie uzna za członka ONZ.
Ale co będzie jeśli Trump jeszcze bardziej zaprzyjaźni się z Putinem i innymi despotami tego świata? Już dziś nie pozwala państwom europejskim nakładania podatków na amerykańskie giganty technologiczne. Wspiera AfD w Niemczech, która - jeśli wygra wybory, najpewniej nie tylko nie wypłaci Polsce żadnych reparacji, ale będzie żądać zwrotu tzw. Ziem Zachodnich. Może dojść do kolizji polskich interesów z amerykańskimi. Czy nasi „suwereniści" nadal korzyć się będą przed wodzem zza Wielkiej Wody?
Komunizm w 1848 roku wydawał się nadzieją dla świata. Dziś jest nią trumpizm (dla wielu), utożsamiany z wolą Opatrzności. Komunizm nie przyniósł nam szczęścia czy wyzwolenia, przeciwnie, zniewolił nas i pogrążył w mroku. Czy czeka nas kolejne rozczarowanie?
Komentarze obsługiwane przez CComment