W minioną sobotę (6 września) cała Polska czytała Jana Kochanowskiego. Strofy jego poezji słychać było tego dnia również na północnym Mazowszu, między innymi w Pułtusku i Płocku, gdzie poeta bywał za swego życia, ale również w innych miastach, na przykład w Ciechanowie, gdzie aż trzy biblioteki połączyły swoje siły, aby wspólnie oddać hołd mistrzowi z Czarnolasu.
A że o mazowieckich przyjaciołach Kochanowskiego, czyli profesorze Stanisławie Grzepskim, biskupie płockim Piotrze Myszkowskim i królewskim dyplomacie Wojciechu Kryskim, pisałem już rok temu – w związku z 440-leciem śmierci poety – dziś chciałem sięgnąć do jego twórczości, aby wydobyć z niej mniej znane ślady jego mazowieckich miłości i fascynacji. Jak bowiem na człowieka renesansu przystało Kochanowski czerpał z życia całymi garściami, a jego talent poetycki sprawił, że różne życiowe doświadczenia potrafił utrwalić i przelać na papier iście po mistrzowsku. Przez to już od pięciu wieków nieprzerwanie bawi, wzrusza, łzy wyciska, ale i rad udziela kolejnym pokoleniom rodaków, którzy – niestety – coraz częściej mają problemy ze zrozumieniem jego staropolskich strof. Nie znaczy to jednak, że jego poezję trzeba na siłę zmieniać czy uwspółcześniać, ale po prostu ją czytać, najlepiej głośno, nie za szybko, i starać się odnaleźć w niej owe kody sprzed pół tysiąca lat, niemniej interesujące niż te Leonarda da Vinci, którymi przed laty żył rynek medialny, i które chyba do dziś mają się całkiem nieźle.
O wzruszeniu Kochanowskiego na wieść o przedwczesnej śmierci jego przyjaciela i rówieśnika, Wojciecha Kryskiego herbu Prawda, który zmarł w kwiecie wieku i spoczywa w drobińskim kościele, a także o skreślonym ku jego pamięci strofom mistrza z Czarnolasu, już pisałem. Czasami słychać je podczas lektury fraszek. Jednak o miłosnych westchnieniach poety ku siostrze owego Wojciecha, urodziwej Agnieszce Kryskiej z Drobina, notabene ciotce św. Stanisława Kostki, tylko nieliczni wiedzą. Tymczasem w wydanych pośmiertnie „Pieśniach kilku Jana Kochanowskiego” (Kraków 1590), zebranych przez przyjaciela poety, Jana Januszowskiego, odnajdujemy Pieśń X zatytułowaną „Juno, porzuć swój gniew długi”, która jest niczym innym jak erotykiem dedykowanym wspomnianej Agnieszce, i to z tzw. akrostychem, zawierającym jej imię i nazwisko. Kiedy zestawi się pierwsze litery kolejnych wersów tej pieśni, ułożą się one w trzy wyrazy, tworzące akrostych: JAGNJEJSKA KRJSKA IAN, czyli oddając to dzisiejszym językiem: J(Agnieszce) Kryskiej Jan. Widać młody księżulo, Jan Kochanowski, który częściej na krakowskim dworze bywał niż na swojej zwoleńskiej plebanii i święceń wyższych przyjąć nie chciał, niewątpliwie coś do Agnieszki czuć musiał. Nie dość, że urodziwa Mazowszanka w jego poetyckiej wyobraźni swą pięknością trzy boginie pokonała, łącznie z Wenus Erycyńską, to i sercem poety zawładnęła: „Służyć i hołdować tobie/ Kładę ja za szczęście sobie”. Między młodymi chyba jednak nie zaiskrzyło, a Kochanowski po porzuceniu kariery kościelnej za żonę pojął Dorotę Podlodowską, córkę marszałka dworu biskupa Samuela Maciejowskiego, natomiast urodziwa ciotka Świętego Młodzieniaszka z Rostkowa, owa „śliczna dziewka” z Pieśni X, Agnieszka Kryska, ostatecznie wyszła za mąż za wojewodzica płockiego Jakuba Uchańskiego, bratanka prymasa Uchańskiego o takim samym imieniu. Ale miłosny kod z młodości poety w jednej z pośmiertnie wydanych pieśni do dziś pozostał. Tylko odszyfrować go trzeba.
I jeszcze jeden poetycki ślad, na który chciałem zwrócić uwagę. W 1570 r., zapewne 16 marca, jak wynika z akt biskupich zachowanych w Archiwum Diecezjalnym w Płocku, choć powszechnie przyjmuje się, że miało to miejsce 17 marca, poeta uczestniczył w uroczystym ingresie biskupa Piotra Myszkowskiego do płockiej katedry. Co prawda już dwa lata wcześniej gościł razem z biskupem na zamku w Pułtusku, ale to właśnie pobyt w płockiej katedrze, jak również podróż poety Wisłą i wjazd na Wzgórze Tumskie, zrobiły na czterdziestoletnim wtedy Janie Kochanowskim ogromne wrażenie. Będąc pod urokiem płockich uroczystości, wyraźnie wzruszony, chwycił za pióro i napisał wiersz na cześć biskupa Myszkowskiego. Jest to Elegia XIII z „Księgi Pierwszej”, rozpoczynająca się od słów: „Inter tot, Myscovi, equitum peditumque catervas”. Czytamy w niej o wyprawie poety przez Wisłę, którego „miłość wiodła pomnego o wdzięczności długu” z lutnią w ręku, i któremu dane było zasiąść w pierwszych ławach, razem z możnymi. To był jeden z ostatnich tak silnych emocjonalnie utworów Kochanowskiego na cześć podkanclerzego Piotra Myszkowskiego, któremu poeta zawdzięczał swoją karierę dworską i kościelną. Co prawda wiersz został napisany po łacinie, jak na mistrzów renesansowych przystało, ale z czytelnym kodem, w którym owe tłumy „i konnych, i pieszych”, zgromadzonych na Wzgórzu Tumskim, aby widzieć nowego biskupa „i z oczu względne czytać chęci” (tak przełożył to Kazimierz Brodziński), do dziś nie straciły na swej poetyckiej i zarazem mazowieckiej wyrazistości. Bo każdy, kto chociaż raz w życiu uczestniczył w ingresie biskupa do płockiej katedry dobrze wie, co mam na myśli, i o czym pisał przed wiekami czarnoleski poeta, wówczas jeszcze prepozyt poznański i proboszcz w Zwoleniu, który gościnnie do Płocka zawitał.
Dlatego byłem nieco zaskoczony, kiedy doktor Piotr Gryszpanowicz, przygotowując pod moim kierunkiem pracę na temat urbanizacji Płocka i nazewnictwa jego ulic, wykazał, że istniejąca w tym mieście od 1933 r. ulica Jana Kochanowskiego – jedna z głównych ulic, którą często chodziłem na Dworzec PKS – wcale nie powstała dla upamiętnienia poety z Czarnolasu, ale na cześć lokalnego bojowca PPS, Jana Kochanowskiego ps. „Kamil”, który zginął pod Staroźrebami 6 sierpnia 1907 r., zabity przez rosyjskich żołnierzy podczas ataku na furgon pocztowy. Czyżby o pobycie poety w Płocku w 1570 r. nie pamiętano? A co z upamiętnieniem poety w przestrzeni miejskiej Pułtuska, gdzie gościł dowodnie w 1568 r.? Także wśród ulic Drobina, ale też Ciechanowa czy Płońska próżno szukać nazwiska poety. Miejmy więc nadzieję, że po narodowym czytaniu, mistrz z Czarnolasu, który za życia na północnym Mazowszu nieraz gościł, fascynował się jego przyrodą i mieszkańcami, i tu doczeka się godnego upamiętnienia.
Pieśni kilka Jana Kochanowskiego (wydanie z 1617 r.)
Komentarze obsługiwane przez CComment