ul. ks. Ściegiennego 2, 06-400 Ciechanów 23 672 34 02 sekretariat@ciechpress.pl Pon.-Pt.: 8.00 - 16.00

 Wademecum wartości czyli kto jest czyim funflem w polityce

Po ostatnich debatach kampania prezydencka stała się jeszcze bardziej nerwowa, kandydaci meandrują po kraju, a nawet po antypodach (jeden przeleciał się do Ameryki), a my wyborcy zastanawiamy się poważnie, jak zmieniają się wektory w polityce i czy świat wartości sprzed dwudziestu jeden lat, gdy nastąpiła akcesja do UE , wciąż jest punktem odniesienia dla przyszłości.

Takie refleksje opadły mnie po niedawnej ceremonii w Gnieźnie, gdzie klasa polityczna celebrowała tysiąclecie koronacji Bolesława Chrobrego i jeśli ktoś słuchał uważnie, dało się słyszeć i dorozumieć całkiem odmienne interpretacje pierwszego aktu historii królestwa polskiego. 

Chrobry wcale nie wiedział, że był Chrobrym ( przydomek otrzymał dużo później), ale był  władcą wybitnym, umiejącym zarówno walczyć z zachodnim cesarstwem, jak i się z nim zręcznie układać. Ta trudna sztuka udała się niewielu jego następcom, pomimo tego że syn Mieszko II zdołał się koronować kilka miesięcy później, jeszcze w tym samym roku 1025 (dokładne daty wciąż nie są pewne).

Sukcesy Chrobrego zostały "przeputane" przez primogeniturę i dalszych zstępnych, nie tyle z uwagi na wrażych sąsiadów, ile przez rażące błędy w rządzeniu. Rzecz wydawałoby się typowa w naszej historii, albowiem ilekroć znalazł się władca dostatecznie przebojowy, by wywalczyć dla Polski dobre perspektywy, jego następcy poprzez złe decyzje albo rozrzutny styl życia, potrafili dobre uwarunkowania do cna zniweczyć. I tak zakończyła się katastrofalnie historia Pierwszej Rzeczypospolitej, potem - jeszcze bardziej dramatycznie, historia Drugiej.

A teraz, gdy już jesteśmy w Trzeciej Rzeczypospolitej i mamy szansę, posiłkując się Mickiewiczem, wypłynąć łodzią na "szeroki przestwór oceanu", pośród pokoju i dobrobytu, nowe, brutalne wojny polsko-polskie, mogą nas znów doprowadzić na brzeg przepaści. Potrzebny sternik i dobra busola. Temu, jak wiemy, służy głównie bieżąca kampania.

W Gnieźnie prezydent Duda, wysławiając zasługi Bolesława  Chrobrego, podnosił przede wszystkim jego bitność z germańskim cesarstwem oraz pragnienie suwerenności. Nie ma wątpliwości, że Duda, patrząc z obecnej perspektywy, chciałby takiej Polski, gdzie nikt nam "w obcych językach" nie będzie wskazywał jak mamy interpretować konstytucję i w ogóle czy ją mamy szanować. Powiedzmy Brukseli "wolność Tomku w swoim domku" i zdajmy się na szlachecką "złotą wolność", niech będzie co chce. Nawet ponowne samo-zatracenie. Znowu, by się podeprzeć Mickiewiczem: „Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie, ja z synowcem na czele i - jakoś to będzie".

Nie wiemy wprawdzie czy prezydent Duda rączo pomyka na koniu, ale można założyć że on sobie jakoś poradzi. Czy jednak naród na tym dobrze wyjdzie, to już zupełnie inna sprawa. Nawet jeśli będziemy się podlizywać wujkowi Trumpowi (który podobno teraz chce zostać papieżem). Być jednak wasalem obcego mocarstwa, to nie najlepsza gwarancja bezpieczeństwa.

Trochę inaczej do polskiej historii podszedł Tusk w swoim wystąpieniu. Docenił bardzo, że Chrobry walczył o  suwerenność kraju, zdołał osiągnąć uznanie i koronę, jak również znacznie większe niż jego rodzic terytorium, ale stawiał też mocno na przynależność do wspólnoty chrześcijańskiej - Christianitas. Z władnym cesarzem potrafił się dyplomatycznie ułożyć. Zgodnie z zasadą: wrogów szukaj daleko a przyjaciół blisko. W ten oto sposób zapewnił krajowi tożsamość kulturową i bezpieczeństwo. Co dzisiaj (po doświadczeniach z Unią Lubelską z 1569 r.),  przekłada się na przynależność do Unii Europejskiej i jej liberalnych wartości, takich jak tolerancja, praworządność, demokracja, prawa człowieka. A w sprawach militarnych mamy nadal sojusz z NATO i ze Stanami Zjednoczonymi, bez konieczności przyjmowania amerykańskich fanaberii.

Donald Tusk i Andrzej Duda, formalnie będąc po zachodniej stronie,  praktycznie jednak, inaczej rozkładają akcenty. Odzwierciedlają różnice wartości w Sejmie. I jak się okazuje, dotyczy to nie tylko rzeczywistości w której żyjemy teraz, ale i historii. Polityka historyczna u obu przywódców jest inna.

Mamy demokrację, wolność i burzliwe debaty. Aksjologiczne spektrum jest niezwykle szerokie. A nawet więcej niż spektrum - całe vademecum wartości, jeśli uwzględnić że w debacie „Super Ekspressu” uczestniczyli kandydaci, których poglądy, bardzo radykalne, nie są w ogóle reprezentowane w parlamencie. Przykładem choćby Maciej Maciak, deklarujący  sympatie pro - putinowskie, lub Grzegorz Braun, oburzający się na rzekomą ukrainizację i judeizację kraju. Z Braunem nie zgadza się nawet jego własna siostra Monika, jak wynika z tekstu zamieszczonego w "Tygodniku Powszechnym". Braun zarzucił Rafałowi Trzaskowskiemu że był "oflagowany żółtym żonkilem", symbolizującym powstanie w getcie warszawskim, tym "znakiem hańby". Tak drastycznego  antysemityzmu nie zaznaliśmy w Polsce od bardzo dawna, bodaj od przedwojnia. Prezydent Warszawy mocno się na to oburzył i odszedł od pulpitu, co lewa strona uznała za wyraz słusznego odruchu moralnego, zaś prawa wydziwiała, że był to rzekomo brak tolerancji dla innych poglądów. "Rzeczpospolita" zakwalifikowała obu panów z podejrzanymi wartościami (Maciaka i Brauna), jako kandydatów "substandardowych" i rozwinęła dyskusję na temat ostrzejszych wymagań wobec kandydatów na prezydenta. Mnie zaś zdziwiła sztywna i obojętna postawa Karola Nawrockiego, bądź co bądź, urzędującego prezesa IPN, odpowiedzialnego za historię. Nie będę jednak się nad nim zbytnio pastwił bo jak już zauważył Stanisław Jerzy Lec "Czasem sztywna postawa jest wynikiem paraliżu."

Prawica zadziwia. Na platformie X David Wildstein bredzi: „Ktoś ma jeszcze wątpliwości, że Braun robi dla Trzaskowskiego? Przypomnę przy okazji, że Braun to funfel Pińskiego, prawej ręki Giertycha". "Niezależna" to podchwyciła sugerując, że Braun specjalnie zrobił z siebie pajaca i pożytecznego idiotę, żeby Trzaskowski mógł na tym tle wypaść na moralnego herosa. A  Magda Biejat, która też była oburzona Braunem, w oczywisty sposób z nim także "współpracowała". Słowo "funfel", dla niezorientowanych pochodzi z gwary młodzieżowej i znaczy w zasadzie tyle co "kumpel". Jeśli więc politycy różnych i przeciwstawnych orientacji mocno się "funflują", to reprezentantkę Nowej Lewicy", dbającą zapewne o feminatywy, trzeba by nazwać "funfelką". Gdyby nie to, że jest to oczywisty teatr absurdu, wykreowany na potrzeby kampanii. Dla tak szlachetnych celów warto się błaźnić, prawda? I tak wszystko pójdzie w zapomnienie.

Tym więcej że niezmordowany sztab kandydata Nawrockiego wymyślił nowe przedstawienie, mające przyprzeć konkurentów do muru. Wysłali Karola za ocean i poprzez znajomości Andrzeja Dudy, załatwili mu pięć ekspresowych spotkań w Waszyngtonie, nawet z samym Trumpem. Kojarzy mi się to ze znanym kiedyś filmem amerykańskim "Fife easy pieces" (Pięć łatwych utworów) z Jackiem Nickolsonem, o facecie, który bezskutecznie uciekał od prozy życia. Tym razem, bohater Kaczyńskiego zjechał do Ameryki żeby się "zafunflować" z Donaldem Trumpem i jeśli tylko ten ostatni nie zostanie papieżem, a błyskawiczne spotkanie z nim nie stanie się dla opinii publicznej "pocałunkiem śmierci", to niezliczone filmiki polityków PiS, podkreślające jakiego to możnego funfla ma teraz Nawrocki, mogą się stać przedmiotem następnej debaty. Tyle, że Trump w percepcji Amerykanów ma po 100 dniach najniższe poparcie od dziesięcioleci (39%), a z badań jasno wynika że większość Polaków również ma o nim złą  opinię. 

Jakby powiedzieli młodzi:"pokaż mi swojego funfla a powiem ci kim jesteś"....

Komentarze obsługiwane przez CComment