ul. ks. Ściegiennego 2, 06-400 Ciechanów 23 672 44 96 sekretariat@tygodnikciechanowski.pl Pon.-Pt.: 8.00 - 15.00

(Nie)nobliwe czasy

Teraz są nobliwe czasy. Nobliwe bo rozdają Noble. Nie wszystkie nagrody tak bardzo zwykłych Polaków interesują. Na przykład Noble z medycyny, chemii, czy fizyki to kąski dla wtajemniczonych, tych którzy o tym maja pojęcie i potrafią docenić kreatywny wkład pracy. Dla innych jest to ezoteryczna magma.

Co innego z nagrodą literacką czy pokojową. To są co prawda nagrody za czyny mniej wymierne, ale takie, które da się od biedy pojąć. Wszyscy wiedzą, że i Polacy w tych obszarach brylowali.

Tak więc Nobla w dziedzinie literatury w tym roku otrzymał Laszlo Krasznahorkai. Oczywiście Węgier, któż inny mógłby mieć tak trudne nazwisko. Bardzo mnie to uradowało, bo lubię literaturę węgierską. W Polsce szczególnie popularny jest Imre Kertesz („Los utracony" czy „Kadysz za nienarodzone dziecko"). Ale prawdziwym gigantem tej literatury jest Sandor Marai. I jemu właśnie poświęcił tegoroczny laureat swoją pracę dyplomową. Marai jest i mnie bliski, bo mniej więcej w tym czasie co ja wyemigrował do Kalifornii, z tym że ja wróciłem do Polski w 1992 r. a on, zgnębiony losem zmarł śmiercią samobójczą. Ale napisał wiele wspaniałych książek i teraz nawet czytam jego arcyciekawy esej pt. „Szkoła biednych". Tak, trzeba się przygotować na lichą emeryturę...

Laszlo Krasznahorkai też nie jest entuzjastycznie nastawiony do świata. Został doceniony za wizjonerskie dzieła, ale uważany jest za pisarza apokalipsy. Jego najbardziej znane książki to „Szatańskie tango", „Melancholia sprzeciwu", „Wojna i wojna". Tytuły mówią za siebie. W tych książkach pisarz nie tylko pokazuje zagrożenia dla świata, ale i to jak bardzo sami dla siebie jesteśmy zagrożeniem. Na pocieszenie warto dodać, że wkrótce ma się u nas ukazać jego zbiór esejów pt. „A świat trwa". A jednak…

Na marginesie, zauważyłem że w „Szkiełku kontaktowym" niektórzy widzowie byli rozczarowani że Tadeusz Batyr nie został uhonorowany. Przecież napisał wspaniałą książkę o gangsterze "Nikosiu". Ale on teraz jest prezydentem i nazywa się Karol Nawrocki. I jako Nawrocki bardzo chwalił książkę Batyra. To musi wystarczyć. 

Za to pojawiła się ostatnio książka, która Nobla nie dostanie i może się bardzo nie spodobać panu prezydentowi. Książka nosi tytuł „Sutenerzy trójmiasta". Napisał ją dziennikarz śledczy Bertold Kittel. Kittel to solidny autor, laureat nagrody Grand Press, pierwszy dziennikarz którego osobiście wybrałem na stypendium do Korei Południowej, fundowane przez moją ówczesną firmę LG Electronics. Byłem pod wrażeniem jego rzetelności. Wtedy pracował w „Rzeczpospolitej". W książce opisuje modus operandi funkcjonowania gangów i głównych gangsterów Trójmiasta, takich jak: Patryk M., pseudonim "Wielki Bu", Grzegorz H., pseudonim "Śledziu", czy Olgierd O., pseudonim "OLO", wszyscy w taki czy inny sposób powiązani z Karolem Nawrockim. Szczególnie dotyczy to Olgierda O., z którym Nawrocki, pracując jako historyk w gdańskim oddziale IPN nawiązał bliższe relacje. Był to człowiek okrutny, potrafił pobić i trwale okaleczyć kobietę, która nie chciała dla niego pracować. Kittel dowodzi, że różne wydarzenia organizowane przez sutenerskie gangi służyły promowaniu kariery politycznej obecnego prezydenta. 

Niektóre fakty pojawiły się już w kampanii prezydenckiej. Wtedy ten „gangsterski" background spodobał się wielu młodym ludziom którzy na Nawrockiego zagłosowali. Inni uważali że to jest tylko propaganda, tym bardziej, że Nawrocki i jego sztab ostro zaprzeczali i grozili sądami. Jednak nie skorzystali z możliwości szybkiego trybu wyborczego w sądach. A teraz, stawiam dolary przeciwko orzechom, że Karol Nawrocki nie wystąpi przeciwko Bertoldowi Kittelowi do sądów. Zobaczymy. Sam Kittel twierdzi, że te sprawy będą nas prześladowały przez całą kadencję prezydenta.

Jeden cytat ze „Szkoły biednych": „Naukom cyników zawdzięczam rozpoznanie, że człowiek jest albo cnotliwy, albo bogaty i szczęśliwy, jednakże te dwa stany dają się w równie małym, niestety, jak olej i woda, stopniu pogodzić ze sobą". Coś w tym jest. Długo się nad tym zastanawiałem. Wychodzi na to, że jestem cnotliwy...Ale to się odnosi także do pokojowej nagrody Nobla. 

Norweski Komitet Noblowski nagrodził w tym roku cnotliwą zapewne lecz biedną liderkę wenezuelskiej opozycji Marię Corinę Machado, a nie bogatego i zawsze z siebie zadowolonego prezydenta USA Donalda Trumpa. Trump w bombastycznym, jak zwykle stylu, oznajmił światu, że tylko on zasłużył na nagrodę, bo (rzekomo)zażegnał siedem wojen. Ostatnio rzeczywiście „wykręcił rękę" swojemu przyjacielowi z Izraela Netanjahu, żeby zawarł, przejściowy zapewne, rozejm z Hamasem. Porozumienie zostało podpisane dosłownie w przeddzień ogłoszenia werdyktu w Oslo. I raczej niewiele z niego wynika odnośnie przyszłości Gazy. Niektórzy politycy norwescy obawiali się o relacje norwesko-amerykańskie, jeśli Trump nie otrzyma nagrody. Ale Komitet jest całkiem niezależny od polityków i wcale się tym nie przejął. Jego przewodniczący Asle Toje powiedział: „Niektórzy kandydaci bardzo naciskali, ale my tego nie lubimy". 

Maria Corina Machado otrzymała nagrodę za jej nieugiętą walkę najpierw z dyktaturą Hugo Chaveza, a póżniej Nicolasa Maduro. Była już wielokrotnie aresztowana, obecnie jest w ukryciu. To piękna postać. Oczywiście Trump i jego otoczenie byli wściekli. Dyrektor ds. komunikacji w Białym Domu Steven Cheung, ogłosił w imieniu Trumpa, że norweski komitet, jak zwykle przedkłada politykę ponad pokój. Ale Trump „ma serce humanitarysty i nigdy nie znajdzie się ktoś, kto potrafiłby góry przenosić samą siłą swojej woli". To zdanie, tak literackie, przeczytałem chyba pięć razy. No, no....ciekawe jakie góry chciałby Trump przenieść do Ameryki, chyba nie Himalaje?

Poczytałem też opinie na amerykańskim fejsbuku. Tam dominuje shadenfreude. Amerykanie cieszą się, że ich prezydent nie dostał nagrody! Trump podobno zazdrościł Obamie, który dostał nagrodę w 2009 roku, mim zdaniem na wyrost. Ale - jak pisze jeden z internautów - podczas gdy Obama był zawsze chłodny i opanowany w kryzysie, Trump sam jest kryzysem. Często wypowiadał się z pogardą o kobietach. Zatem to "poetycka sprawiedliwość" że właśnie kobieta otrzymała Nobla a nie on.

Jako kandydata do Nobla pierwszy zgłosił go oczywiście Netanjahu. Nic dziwnego, bo Trump zawsze tolerował jego wyskoki, wysyłał mu najlepszy sprzęt i grube miliardy dolarów, Izrael zabił prawie 70 tysięcy Palestyńczyków, a Gazę obrócił w perzynę. W Ameryce Trump tępił każdego i wszystkich, nawet instytuty i uczelnie, które tolerowały demonstracje przeciwko Izraelowi. Bo to niby antysemityzm. A teraz mamy zawieszenie broni, które może potrwać kilka tygodni, może krócej.

Gdybym ja uzasadniał kandydaturę Trumpa wspomniałbym inne jego zalety. Przecież nie przyłączył do Stanów ani Kanady, ani Meksyku, ani Grenlandii, a przecież...zapowiadał. Łaskawy pan... W podobnym duchu w 1934 r. proponowano do tej nagrody Adolfa Hitlera, bo nie najechał Austrii w tym roku! W późniejszych latach zgłoszono także takie kandydatury jak Józefa Stalina, Maksyma Litwinowa (jego poplecznika), Michaiła Gorbaczowa, czy...Władimira Putina. Ale najważniejsze, że w 1983 roku pokojową nagrodę otrzymał nasz Lech Wałęsa. Pamiętamy, że odebrała ją żona.

Ostatecznie, Trump zadzwonił do Machado i pogratulował jej nagrody. Nobliwie.

Za to u nas nie wszystko idzie nobliwie. Poseł Sterczewski z PO wziął udział we flotylli humanitarnej kilkudziesięciu statków, na których było kilkuset działaczy z wielu krajów, chcących nieść pomoc dla Gazy i zaprotestować przeciwko ludobójstwu. Za ten szlachetny czyn został złajany przez niektórych kolegów z partii. Jan Grabiec stwierdził, że ta wyprawa bardziej przypominała wakacje. A przecież oni zostali zatrzymani na międzynarodowych wodach przez wojsko izraelskie, aresztowani, trzymani w aresztach i traktowani jak Palestyńczycy: głodem i torturami. To był w całej pełni szlachetny czyn, solidaryzujący się ze słabszymi. Za to poseł został ukarany finansowo przez swój klub bo nie był na głosowaniach..To tylko potwierdza moją od dawna wygłaszaną tezę, ze żaden dobry uczynek nie przejdzie bezkarnie.

Jeszcze bardziej zadziwił mnie sędzia (neosędzia) Sądu Najwyższego Aleksander Stępkowski, który przerwał transmitowaną przez media konferencję ministra Waldemara Żurka w gmachu Sądu Najwyższego, uzasadniając, że to było "najście" władzy wykonawczej na władzę sądowniczą, bo nieuzgodnione z panią Pierwszą Prezes Małgorzatą Manowską, więc nielegalne. A fakty są niezbite: gmach Sądu jest miejscem publicznym, każdy może wejść i przysłuchiwać się rozprawom, chyba że są prowadzone przy drzwiach zamkniętych. Minister był tam na zaproszenie Rady Ławniczej, zatem miał konkretny powód. I wreszcie, minister sprawiedliwości ma szeroką gestię spraw, rozciągającą się na wszystkie sądy. Wiem, że są spory i wojenki polityczne. Ale żeby robić to tak jawnie, nawet na terenie tak świętego dla Temidy miejsca? O tempora, o mores!

Żeby się zupełnie nie zasmucić przytoczę jeszcze jeden polski "kwiatek". Pan Tobiasz Bocheński, wiceprezes PiS leciał LOT-em z Berlina do Warszawy. Leciał oczywiście w biznes klasie. I rzecz nie do uwierzenia- podali mu niemieckie masło! Hańba! Dlatego zaraz zaatakował na platformie X rząd Donalda Tuska, że na to pozwala. Nic to, ze catering jest zawsze przygotowywany w miejscu odlotu, zatem tym razem w Berlinie, żeby wszystko było świeże. Patriotyczna dusza pana posła tego niemieckiego masła ścierpieć nie mogła. Jednak mamy czasy (i ludzi) mało nobliwych...

Komentarze obsługiwane przez CComment