ul. ks. Ściegiennego 2, 06-400 Ciechanów 23 672 34 02 sekretariat@ciechpress.pl Pon.-Pt.: 8.00 - 16.00

Wybory, czyli farsa kołtuńska

Zanim słowo "kołtun" nabrało pejoratywnego znaczenia, używanego wtedy gdy jedna grupa społeczna chciała ostro napiętnować zwyczaje drugiej, już w XVIII wieku gdy rodziła się literatura polska, pisarz Wespazjan Kochowski upatrywał w kołtunie wyższego narodowego sensu, wyrażającego szczególną opiekę boską i wybranie przez Boga Polski jako kraju cierpiącego jak Jezus. Polska miała być Chrystusem narodów.

Do tego przecież nawiązywał romantyzm i mesjanizm polski w górnolotnych strofach. Ale to było sto lat później i te porywy dodały nam skrzydeł.

Minęło wiele lat i znajdujemy się w innym świecie. Ale nie wszyscy to zauważyli. Przyglądając się wyborom na prezydenta Anno Domini 2025, widzę je w niższych rejestrach. Kołtuństwo polskie jest wieczne i niejedną ma teraz twarz. Żadna nie jest szlachetna. Dziś kołtun polski, ten demonstrowany przez Grzegorza Brauna, nie jest już pod boską opieką. Piszę w sobotę, gdy trwa cisza wyborcza, wynik nie jest znany, ale jest już praktycznie pewne, że wybory odbędą się w dwóch odsłonach. Będzie ciąg dalszy tego teatrum.

Współczesny kołtun jest bardziej nieokiełznany, niż kiedykolwiek w historii. Dla mnie, pamiętającego czasy głębokiego PRL-u, jest to niedorzeczność. Albowiem większość kandydatów za nic ma osiągnięcia naszego pokolenia, wybicie się Polski na demokrację i niepodległość, konstytucję, prawa człowieka i obywatela, wszelkie swobody, nieznane poprzednim pokoleniom. O tym nie wspominają, nie nawiązują, nie mają zamiaru kontynuować, jak gdyby temat nie istniał. A przecież fakt, że weszliśmy do Unii Europejskiej i w całej pełni jesteśmy częścią Zachodu, jest spełnieniem marzeń. Od tego czasu Polska nie jest już przedmiotem na scenie międzynarodowej, ale rozgrywającym. Potwierdziły to choćby ostatnie decyzje rządu w sprawie Ukrainy, wespół z innymi europejskimi potęgami, takimi jak Niemcy, Francja czy Wielka Brytania. Polska ma wpływ na kształtowanie nowego formatu bezpieczeństwa w Europie, nawet prezydent Trump poparł te działania. Ale nie usłyszałem żeby którykolwiek z kandydatów do nich nawiązał i jako prezydent chciał je kontynuować. Wstydzimy się naszych sukcesów? 

Polska jest teraz dwudziestą pierwszą gospodarką świata, ma wzrost PKB (3,5%), bodaj najwyższe w Europie, inflację i bezrobocie na poziomie 5%, co nie jest wcale złym wynikiem, na tle innych, choć wszyscy chcielibyśmy lepszych.

W ostatniej debacie większość kandydatów bardzo surowo oceniała polską rzeczywistość, polskie państwo, konstytucję, demokrację, praktycznie wszystko krytykowano w czambuł. Niektórzy, jak Grzegorz Braun chcieliby szybkiego polexitu, bo suwerenność oznacza pewnie dla nich łagodne kołysanie się ponad chaosem świata, całkowitą bezbronność, ewentualnie ucieczkę w modlitwę. Jakoś to nie bardzo nam pomagało w poprzednich wiekach. Wespazjan Kochowski odwoływał się do opieki boskiej, a nawiedzały nas klęski, pożogi, rozbiory… Słabość Rzeczypospolitej była łakomym kąskiem dla naszych sąsiadów. Ze wszystkimi nie damy rady walczyć, potrzebne są sojusze. Teraz Braun chciałby nas gremialnie egzorcyzmować i wypędzić nieistniejące duchy judeizacji i ukrainizacji, nie bacząc na to że nacjonalizm niejednokrotnie wpędzał nas na manowce (i to nie te "cudne", o których pisał Edward Stachura). Inni kandydaci także lubowali się w "miażdżącej" krytyce obecnej Polski, często naszej unijnej przynależności, nie bacząc na to że ewentualny polexit kosztowałby nas jedną trzecią dochodów (w opinii ekonomistów). Nie mówiąc o tym, że znakomita większość Polaków korzysta z naszej przynależności do UE i daje temu wyraz we wszystkich sondażach. Ale pewnie nie wiedzą co to patriotyzm.

Nie usłyszeliśmy zatem o zaletach Unii Europejskiej i o tym, w jakim kierunku chcielibyśmy ją zmieniać. Nie było obrońców integracji Unii, jako szansy na zwiększenie potencjału obronnego, gospodarczego, kulturowego. Głośno, czy w domyśle, kandydaci liczyli na niezwłoczną pomoc wujka z Ameryki, który gdy tylko usłyszy znajome zaklęcia "najpierw Polska, najpierw Polacy", rozpłacze się ze szczęścia i przygarnie do programu MAGA.

Wszyscy kandydaci deklarowali oczywiście że Polska ma być bogata i bezpieczna. W tym celu kandydat Mentzen bez zmrużenia oka uszczupliłby finanse państwa poprzez likwidację podatku od spadków, podatku Belki, PCC od mieszkań, najchętniej wszystkie podatki na rzecz fiskusa (czym wcześnie przyciągnął wielu młodych) a ZUS byłby dobrowolny, zwłaszcza dla przedsiębiorców. Obciąłby za to wszelkie świadczenia socjalne, dla rodzin i dla seniorów. Według niego Polska powinna stworzyć Strategiczną Rezerwę Bitcoina i to by nas wszystkich uszczęśliwiło. Jest to wyraźna kopia idei Donalda Trumpa, nie bacząc na to, że Polska i USA to jednak gospodarczo dwie różne planety. Zresztą, nigdy tego pomysłu dokładnie nie wytłumaczył i nie wiadomo czy sam go rozumie. Przecież tyle razy wycofywał się z różnych hasełek, tłumacząc później że to tylko taki "żart". Zarówno on jak i Nawrocki prezentowali swoje programy "pod Trumpa".

Kandydat Nawrocki obiecywał obniżenie podatków, szczególnie dla rodzin oraz cen za prąd, nie bacząc na to, że prezydent państwa w naszym modelu ustrojowym nie ma takich prerogatyw. Inni kandydaci fantazjowali jeszcze bardziej. Na przykład Magdalena Biejat zmieniłaby relacje z bankami na korzyść klientów, nie fatygując się, aby wytłumaczyć laikom w jaki sposób byłoby to możliwe. Na tym tle wyróżnił się pomysł Rafała Trzaskowskiego żeby utworzyć na Podkarpaciu Nowy Centralny Okręg Przemysłowy, co ekonomistom bardzo się spodobało, choć niekoniecznie sama lokalizacja, z uwagi na bliskość Ukrainy.

Generalnie, brakowało wizji na przyszłość i konkretnych programów, w ramach tego co prezydent może rzeczywiście zaproponować, zgodnie z konstytucją. Kandydaci najchętniej ujeżdżali antyniemieckie i antyunijne resentymenty, podlewając to wszystko patriotycznym sosem, który szczególnie po czterech godzinach ostatniej debaty, stawał się wyjątkowo niesmaczny i nie do zniesienia. Sama debata stała się torturą dla oglądających.

Przy czym wszyscy, poza dwoma głównymi konkurentami, bez pardonu walili w „duopol”. Wyróżnili się w tym Mentzen z prawej strony i Zandberg z lewej. Wszystkiemu winni są według nich Tusk i Kaczyński. Z całą pewnością ich antypatie (podobnie jak Piłsudskiego i Dmowskiego przed wojną) wpłynęły nie najlepiej na konstelacje partyjne w Polsce ostatniego dwudziestolecia. Ale… w tym czasie Polska weszła do Unii i rozwinęła się jak nigdy w historii. Przed nimi istniał inny duopol, tyle że walczyli ze sobą postkomuniści z postsolidarnością. Obecny duopol jest wynikiem wyborów Polaków i należałoby to zauważyć, uszanować... Alternatywą dla duopolu jest monopol rządów jednej partii, co znamy świetnie z czasów PRL i jakoś nam to nie przypadło do gustu. Wreszcie, ten istniejący duopol nie jest wcale zupełny, bo każda z głównych partii rządzi zazwyczaj w koalicji z innymi. Kołtuństwo tych polityków polega właśnie na tym, że atakując politycznych liderów, sami chcieliby zająć ich miejsce i wtedy dopiero ogłosili by nasz kraj szczęśliwą Arkadią. Ku niezadowoleniu pozostałych.

Kandydaci z prawej i z lewej strony nie umieją przekonać do swoich, jakże często nierealnych pomysłów, odsądzają więc od czci i wiary rządy obecnej i przeszłej koalicji, snując miraże dla maluczkich. A ci zwyczajni Polacy, angażując się chętnie w sieci, starają się ich jeszcze przebić w pomysłach na lepszą Polskę, prezentując jeszcze większe kołtuństwo i ksenofobię. Na przykład, żeby wyrzucić z Polski, a już na pewno z polityki wszystkich, którzy noszą niemieckie albo żydowskie nazwiska. Nawiązał do tego na wizji Krzysztof Stanowski w swojej tyradzie na temat prowadzącej debatę z TVP (Doroty Wysockiej - Schnepf) sugerując, że kariera jej teścia ( w wywiadzie wojskowym PRL), naznaczyła ją niezbywalnym piętnem. A ona nie miała przecież wpływu na działania teścia, zaś "arcykapłanką propagandy" też nie jest, bo w poprzedniej TVP ( w której zresztą Stanowski miał swój program), było znacznie więcej pań mogących pretendować do tego miana, choć pan Stanowski w swej kołtuńskiej postawie nie raczył tego zauważać. Bo mu lepiej płacono? Podobnie teraz elektorat PiS-u nie chce zauważyć, że kandydat Nawrocki zamotał się w swoim krętactwie na śmierć. Zaprezentował nowy rodzaj lichwiarskiej "dobroczynności", co już wykracza poza zwykłe kołtuństwo. Jeśliby miał zostać prezydentem, kołtuństwo będzie święcić nadal triumfy.

Gabriela Zapolska ukuła sto lat temu termin "tragifarsa kołtuńska". Cóż, grozi nam jej kolejna odsłona...

Komentarze obsługiwane przez CComment