Tym razem już nie tylko moja wrodzona przekora, ale i rozum nie pozwala mi na podpisanie się pod werdyktem opinii publicznej w sprawie oceny pierwszych 100 dni urzędowania nowego prezydenta Karola Nawrockiego.
Z przeprowadzonego przez IBRiS dla "Rzeczpospolitej" sondażu wynika, że większość Polaków, dokładnie 55,8%, pozytywnie ocenia ten początek kadencji, natomiast ponad 30% negatywnie. Zdecydowanie należę do tej drugiej grupy. Trudno, narażę się większości. Ale większość nie zawsze ma rację.
Ci, którzy pozytywnie widzą pierwsze 100 dni prezydenta, to przede wszystkim wyborcy PiS i Konfederacji, co nie dziwi, bo oni go wybrali. Ale także są to raczej mężczyźni niż kobiety, osoby słabiej wykształcone (po podstawówkach i szkołach zasadniczych), raczej mieszkające na wschodzie Polski, niż na zachodzie, etc. Tak mniej więcej wygląda nasza aktualna "socjologia polityczna", jeżeli taki twór istnieje, ale myślę, że tak.I sądząc po liczbie socjologów wypowiadających się w mediach, jest to dziedzina żywiołowo się rozwijająca.
Poza tym, prezydent Nawrocki zyskał uznanie w różnych innych ciekawych miejscach. Bardzo ciepło wyraził się o nim prezydent Donald Trump w niedawnym wywiadzie dla BBC. Powiedział, że "ten człowiek który jest prezydentem w Polsce jest „fantastyczny". Jeszcze bardziej chwalił wprawdzie premiera Węgier Victora Orbana. Ale Trump szczególnie cieszy się z sukcesów Nawrockiego, bo według niego, w kampanii nie miał on żadnych szans na zwycięstwo, ale przekonano go (Trumpa) żeby sobie zrobił z Nawrockim fotkę i proszę - efekt jest nadzwyczajny. To Trump a nie Kaczyński jak się okazuje przyczynił się głównie do intronizacji Nawrockiego. Nawiasem mówiąc, Trump ma w Ameryce podobny elektorat, szczególnie gdy idzie o wykształcenie. Wynika to z jego taktyki wyborczej. Na wielu wiecach Trump deklarował głośno "I love poorly educated" (kocham słabo wykształconych). Dobrze wykształconych nie kocha, bo się mądrzą i nie głosują jak trzeba. Przyznam, że jest to rewolucyjna taktyka, do tej pory nawet politycy bez wyższego wykształcenia starali się wykazać, że je mają i popierają u innych. Przykładem niech będzie u nas choćby Aleksander Kwaśniewski, czy Szymon Hołownia. PiS chwalił się doktoratami prezesa Kaczyńskiego czy prezydenta Dudy, ale to temat na zupełnie inny felieton. Zresztą i prezydent Nawrocki zrobił doktorat (z działalności opozycji w regionie elbląskim w czasach PRL), ale teraz wcale tego nie akcentuje tylko "idzie w lud". I to mu procentuje. Na przykład lubi zjeść kebab tak, żeby wszyscy się dowiedzieli. W dniu Święta Niepodległości maszerował przez całą Warszawę i nawet to, że wokół niego odpalano race wcale mu nie przeszkadzało, choć było to nielegalne. Przecież prezydentem Warszawy jest Rafał Trzaskowski, a on przegrał wybory o całe półtora procent więc teraz musi się usunąć w cień (i jego dziesięciomilionowy elektorat). Podobna sytuacja wydarzyła się podczas piątkowego meczu Polska-Holandia, gdzie kibice (a raczej określę ich po dziadersku "kibole"), rzucali race na murawę stadionu, co spowodowało olbrzymie zamieszanie, organizatorzy z PZPN grozili konsekwencjami prawnymi. Ale pan prezydent Nawrocki, choć był na trybunach, pozostał z niewzruszoną miną i nie interweniował. Dlaczego miał interweniować gdy kibole (sorry, kibice) skandowali jego nazwisko? Tak samo było w czasie uroczystości na Placu Piłsudskiego gdy rozlegały się gwizdy i krzyki w czasie wystąpienia ministra obrony narodowej i wicepremiera Władysława Kosiniaka-Kamysza. Nie pomogło nawet to, że Kosiniak-Kamysz z pamięci recytował Rotę, jako przedstawiciel polskiego rządu, był w szeregu tych, których polski prezydent zwalcza przede wszystkim. Wojna z rządem to jest to, co niewątpliwie absorbuje Nawrockiego najbardziej. I to się podoba na prawicy a czasem nawet na lewicy. Wyrzucona właśnie z partii Razem posłanka Paulina Matysiak, zapytana jak ocenia prezydenturę Karola Nawrockiego, odparła "całkiem niezła". Wcale się nie zdziwię, jeśli za jakiś czas lewicowa (nominalnie) posłanka z Kutna zostanie mianowana panią minister w prezydenckiej kancelarii. Nie takie cuda zdarzały się w polskiej polityce.
Nigdy na polityczne stanowiska nie kandydowałem, więc mogę uczciwie się wypowiedzieć. Przeraża mnie prezydentura obliczona na obstrukcję państwa i prawa. Bo do tego sprowadza się ciągła bitwa z rządem. Nawrocki chce być prezydentem Polski prawicowej, zupełnie zapominając, że ani zwykli obywatele, ani tym bardziej sędziowie, czy pracownicy służb, nie muszą być wyznawcami jego poglądów.
Pierwsze 100 dni to długa historia porażek Nawrockiego, zarówno w polityce zagranicznej jak i wewnętrznej. Podam kilka przykładów. Aczkolwiek prezydent powołuje się na bliską zażyłość z prezydentem Trumpem, nie było go na spotkaniu liderów państw unijnych z amerykańskim prezydentem, w dniu 18 sierpnia. Tłumaczył się, że wolał spotkanie dwustronne, ale jedno nie wykluczało drugiego, bo to dwustronne już miał zatwierdzone. Bał się zapewne, że jego braki w doświadczeniu i znajomości języka angielskiego ujawnią się na szerszym forum, w rezultacie jednak nikt nas nie zaprosił na inne ważne spotkania międzynarodowe, choćby na to w Egipcie, na temat porozumienia w Strefie Gazy. Jak zauważył profesor Jacek Czaputowicz, były minister spraw zagranicznych w rządzie Zjednoczonej Prawicy „dorobek polskiej polityki zagranicznej z okresu pierwszej kadencji Donalda Trumpa, jakim była aktywna polityka na Bliskim Wschodzie i przyczynienie się do zawarcia Porozumień Abrahamowych, został zaprzepaszczony".
Nawrocki odmówił też spotkania z przewodniczącą Komisji Europejskiej, Ursulą von der Leyen, gdy odwiedziła nasz kraj, zrażony, że ona preferuje inną orientację polityczną. Było to zachowanie niepoważne, infantylne. Czy prezydent zamierza spotykać się wyłącznie z politykami skrajnej prawicy? Późniejszy list Nawrockiego do Ursuli von der Leyen w sprawie wyłączenia Polski z relokacji migrantów był już tylko żałosną próbą neutralizacji sukcesu rządu w tej sprawie. Dodatkowo, Nawrocki odrzucił zaproszenie Wołodymyra Zełeńskiego do złożenia wizyty w Kijowie. Użył słów poniżających ukraińskiego prezydenta: przecież Zełeński może wsiąść w pociąg i przyjechać do Warszawy... Tak się nie prowadzi dyplomacji. Gdyby kanclerz Niemiec tak się do niego odniósł, Nawrocki wzywałby do wojny z zachodnim sąsiadem. Zresztą, pod innymi względami i tak już tę wojnę prowadzi. I to z całym Zachodem. Jego przemówienie w dniu Święta Niepodległości na Placu Piłsudskiego, uwypukliło to w całej rozciągłości. Prezydent ani jednym słowem nie wspomniał o zagrożeniu ze strony Rosji. Nie wspomniał też o sytuacji Ukrainy. Odniósł się za to niezwykle krytycznie do polityków rządowych, którzy w jego opinii oddają „po kawałku" polską suwerenność na rzecz Berlina i Brukseli, obcym agendom, instytucjom, trybunałom. Obcym? Czy prezydent Polski nie pamięta że to naród polski w pamiętnym referendum zdecydował o akcesji Polski do UE? Zapomniał, że to polski prezydent Lech Kaczyński podpisał obowiązujący nas Traktat Lizboński? Te „obce" rzekomo trybunały wyznaczają powszechne dla całej Unii standardy prawne, które w największym skrócie sprowadzają się do konieczności respektowania polskiej konstytucji, na którą notabene cała prawica teraz się powołuje, już po upolitycznieniu Trybunału Konstytucyjnego, sprowadzonego do roli atrapy. Dlatego, pan prezydent odrzuca en bloc nominacje sędziów, którzy kiedykolwiek upomnieli się o przestrzeganie polskiej konstytucji, albo orzeczeń unijnego Trybunału Sprawiedliwości. To mu na pewno chwały nie przyniesie, a już obecnie przyczynia się do sabotażu funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości. Nawet pobieżna znajomość polskiej konstytucji ujawnia próby „rozpychania się" prezydenta kosztem rządu. A przecież nie było intencją polskiego ustawodawcy wprowadzić model prezydencki. W myśl naszej ustawy zasadniczej prezydent ma skromne kompetencje i prerogatywy, których nie powinien przekraczać. To rząd rządzi.
A warto też wspomnieć o odrzuceniu awansów 136 oficerów służb wywiadowczych oraz wielu nominacji ambasadorskich, szczególnie w tak ważnych krajach jak USA czy Włochy, z powodów mało nobliwych, raczej odnoszących się do małostkowości prezesa PiS, którego Nawrocki nadal czuje się dłużnikiem. Opowieści o jego rzekomej emancypacji są moim zdaniem przedwczesne i mocno przesadzone. Tym niemniej, widać wyraźnie że Karol Nawrocki nie zamierza być prezydentem wszystkich Polaków, tylko połączyć prawicę i być jej wodzem. Zawetował 13 ustaw, najwięcej ze wszystkich dotychczasowych prezydentów, w tak krótkim okresie czasu.
Żeby nie było, że widzę tylko minusy, na plus muszę mu oddać, że przyznał Order Orła Białego Andrzejowi Poczobutowi, aktualnie przebywającemu w białoruskich kazamatach. Odznaczył też Orderem Odrodzenia Polski dziennikarza sportowego Przemysława Babiarza. Za co? Czy nie za to, że nazwał piękną piosenkę Johna Lennona "manifestem komunistycznym"?
Prezydent zdradził, że w Belwederze rozmawia z duchem Józefa Piłsudskiego. To, jak na człowieka bliskiego duchowości Romana Dmowskiego, jest bardzo wspaniałomyślne. Ale naraził się za to Marii Zacharowej, rzeczniczce rosyjskiego MSZ. Powiedziała, ze polski prezydent „rozmawia z demonami". Wszystkim się nie dogodzi...
Aspiracje polityczne prezydenta Nawrockiego, wbrew przyjętemu credo ("przede wszystkim Polska, przede wszystkim Polacy"), moim zdaniem nie biorą pod uwagę żadnego z członów tego zawołania. Główną ideologią jest sprofanowany trumpizm, zmierzający do rozwalenia Unii Europejskiej oraz polskiej demokracji i państwa prawa. Tylko Putin i Łukaszenko mogą zacierać ręce...






Komentarze obsługiwane przez CComment