Otwarł ja ślepia dnia dzisiejszego roku pańskiego bieżącego, trunku brunatnego z nasion krzewu kawowca zażył, ujął w prawicę wihajster ku obrazów ruchomych inicyacyi i obaczył żem, com obaczył.
Na początku lat 90., gdy skończyła się zimna wojna, którą przegrał Związek Radziecki oraz europejski komunizm, a wygrała Ameryka oraz liberalny Zachód, pewien młody politolog w Stanach Zjednoczonych, Francis Fukuyama (pochodzenia japońskiego), wsławił się jednym krótkim zdaniem: „To koniec historii".
Miniony miesiąc – obfitujący w doniosłe wydarzenia polityczne – w polskiej tradycji historycznej kojarzy się z wydarzeniami marcowymi 1968 r., największym chyba po wojnie „buntem młodych”, a zwłaszcza odsądzonych od czci i wiary przez ówczesny aktyw partyjny „bananowców”, których zazwyczaj utożsamia się z młodzieżą Warszawy oraz studentami z innych ośrodków akademickich.
Niedawno obchodziliśmy Światowy Dzień Wody. Obchodziliśmy? Czy mało nas obchodzi. Ciągle wydaje się nam, że jakoś to będzie, że alarmy są przesadne, że wody nigdy nam nie zabraknie. Tymczasem już zabrakło...
Czasem zdarza mi się być masochistą intelektualnym i zamiast odwiedzać ulubione bary, albo czytać książki, oglądam zmagania w Sejmie, zazwyczaj nudne i przygnębiające. Nie ma tam kultury i taktu, dużo za to wrzasków i wzajemnych rekryminacji.
Mawiają, iż u martiusa kresu podróż nas czeka przedziwna. A podróż owa ni wszerz, ni wzdłuż, ni wprzód, ni nazad, ni ku górze, ni dołowi nawet, a wojaż ów, co nas czeka, wojażem jest w czasie.