
- RADEKtor
- Kategoria: Felietony
Mawiają, iż boćki ku najjaśniejszej Rzeczypospolitej podążać raczą, a kiedy boćki ku najjaśniejszej Rzeczypospolitej podążać raczą znak to niechybnie, iż wiosna przybywa. Zaprawdę powiadam wam, nie wiedzą boćki, co czynią.
Roku pańskiego zeszłego żmije w porze owej wiosny zwiastunem bywały, a po traktach przasnyskiego grodu buhaje wędrowały. Natenczas, roku pańskiego bieżącego, wilki grasować poczęły, a wilki owe zwierz to sarmackiej odmiany z gatunku amerykańskich. Swoich oni jeno miłują, terytoryum swe oznaczają, a przybyszy gryzą bezlitośnie. Nadobnie ubarwionych z watahy przepędzają. Ze globalnej duchoty kpią, a wściekliźnie naprzeciw eliksiru przyjąć nie chcą. Boćki natenczas w niewiedzy błogiej w afrykańskiej jeszcze krainie, acz kiedy dowiedzą się, iż insza to kraina, niźli ta, z której wyleciały roku pańskiego zeszłego, lepiej zawrócić im niechybnie. W razie przeciwnem deportacya im grozi, albowiem migranci ci oni. I w rzyci my tedy, albowiem i dziatek nie będzie i wiosna nie przyjdzie.
Pytał drzewiej zabużanin sławetny, ki czort kazał Columbo te Amerykie odkrywać. A ki czort dziadom naszym słowiańskim na ziemiach owych nade Wisłą ostawać się kazał, gdzie wpierw Germanie z jednej strony nerwy nam psuć poczęli, a potem Moskali lud dziki? Coby chociaż ciepło tu było, szło by człeka zrozumieć. Czemuż na rzyci dziadowie nasi usiedzieć nie mogli? A jako nie mogli i szwędać im się chciało, czemuż w przeciwnem kierunku udać się nie raczyli, coby cieśninę przebyć i Columbo uprzedzić? Mieszkali by my natenczas w wigwamach z eternitu, fajki pokoju palili wodą ognistą popijawszy, w husarskim pióropuszu z szablą na bizony tłuste we czwartek polowali, a przy ognisku śpiewali z indiańskim Akcentem. Wiosną kondorów by my wypatrywali, w rzece Pocahontas topili, do tych co nabrać się dadzą kwietnia pierwszego - z łuku strzelali, a na wiosenną wieczerzę strusie jaja malowali.
Germanów i ruskich by my nie znali, o hebrajskim ludzie nie wspomniawszy, Azteków bym my na wiarę nawrócili, a Majom majówkę zrobili. A gdyby Columbo i tak dotarł, na nogach własnych powrócić by nie zdołał wodą ognistą pragnienie po sarmacku ugasiwszy. Konkwisty lud iberyjski począć by się nie odważył, albowiem czyście widzieli, coby kiedykolwiek na lud najjaśniejszej Rzeczypospolitej krzywo patrzał? Jako i lud Brytów kolonii na ziemiach naszych czynić by się nie ośmielił, albowiem to sarmacki lud Brytów ziemię ode roków wielu kolonizuje.
Mieli by my tedy wodza, co się Don’ko Słońce Peru zowie, co byłego wodza Jar’ko Zbożnego Kaczora z tomahawkiem gania, z wodzem Jędr’ko Dumne GęsiPióro koty drze, plemiona Dzikiego Zachodu w unii zjednoczyć chce, i ku zachodnim plemionom zza Rio Odra dziwnie łypie. Do starszyzny, pode Szym’ko Co Wrogów W Ziemię Wdeptuje czujnym okiem, aspirantów było by wielu. Stolik by wywracał wiecznie młodzian krnąbrny Sław’ko Niskie Myto, muskuł prężył groźnie Kar’ol Bal’Boa, studził zapał plemion z bliskiego wschodu Grześ’ko Brunatna Broda.
We wiosce Ciech’a-now, pośród rozległych prerii nade Łydynia River, gdzie lud tutejszy rdzenny we indyczym wigwamie pańszczyznę odrabia, na polanie Jan’ko najwyższego szamana wódz Krzyś’ko Hojna Gwiazda zasiadałby w swym wigwamie, o budowie nowych wigwamów rozmyślawszy, ścieżek, polan i dla koni postojów, o bardach, co pieśni śpiewać będą przy ognisku w noc Świętego Jan’ko, i o sygnałach dymnych, jakoby gmerali co niektórzy brzydko we tubylczym budżecie. Przy ścieżce nieopodal wigwam niebieski stałby, a w nim Jan’ko Zdolny Palec, wódz najwyższy okolicznych wiosek jako okiem sięgnąć i człek talentów wielu, co jakoby z boćkami problem przeczuwawszy i dziatków posuchą niechybną, nauk pobierania nie skąpiłby niewiastom brzemiennym przy nadziei, jako rozwiązanie uczynić.
Czyż nie takiż być winien amerykański sen?
Lecz natenczas obudzić się pora, ku swojskiej przaśności powrócić i łeb popiołem posypać, albowiem środa. A jako środa, tako dzień…
Wiadomo czego i wiadomo komu.